Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jaka była prawda o dowódcy oddziału KWP Ludwiku Danielaku?

Paweł Reising
Zdjęcie ślubne Janiny i  Ludwika Danielaków z kwietnia 1945 roku

Zdjęcie ślubne Janiny i Ludwika Danielaków z kwietnia 1945 roku
 Archiwum Pawła Reisinga

Najdłużej walczący dowódca oddziału KWP Ludwik Danielak nie ma szczęścia do wiarygodnych publikacji na swój temat. Spreparowane przez UB kłamstwa wciąż żyją
.


Mieszkałam w Woli Krzysztoporskiej, lecz często bywałam na Stradzewie u Mroczkowskich, czyli u rodziny mojej mamy - Janina Danielak początki znajomości z Ludwikiem. - Przyjaźniłam się z kuzynką, która była w moim wieku. Na początku 1945 roku mieszkający w pobliżu Ludwik Danielak zobaczył u nich moje zdjęcie i powiedział: - Ona musi być moją żoną! Wkrótce zapoznaliśmy się. Od razu mi się spodobał. Był blondynem średniego wzrostu. Zawsze elegancko ubrany, buty miał czyste, wypastowane. Był dobrze zbudowany, silny i pracowity. Mimo, że ukończył zaledwie cztery klasy szkoły powszechnej, był oczytany, inteligentny, a przy tym stanowczy i ambitny. (...) Mówił, że w czasie wojny pracował u Niemców, żeby nie być wywiezionym na roboty. Rodzice mu zmarli, więc musiał sam zarabiać na siebie. Znał się na koniach i nimi handlował. Ponadto handlował mięsem. Po ślubie chciał pracować w fabryce w Woli Krzysztoporskiej. Po kilku tygodniach znajomości oświadczył mi się. Mieliśmy wziąć ślub w maju, lecz przyspieszyliśmy, bo był przesąd, że w maju niedobrze się żenić. 


Jednak piękne plany bardzo szybko się załamały. Kilka dni po ślubie przyszło wezwanie do wojska. Ludwik trafił do jednostki KBW w Tomaszowie Mazowieckim. Tam dowiedział się, że jest synem kułaka. Jego ojciec miał przecież aż 60 mórg ziemi, więc był wrogiem Polski ludowej. Ludwik stał się obiektem, na którym niektórzy starali się pokazywać swą "właściwą postawę ideologiczną". W jednostce rządzili rosyjscy oficerowie. Ich zadaniem było uczenie nienawiści ideologicznej młodych Polaków. Trzech chłopaków powieszono, gdyż nie chcieli wykonać uwłaczającego ich godności rozkazu. To przepełniło szalę goryczy.


Wkrótce jednostka skierowana została na pierwszą dużą akcję. Powiedziano, że mają jechać w okolice Przedborza, gdzie w nadpilicznych lasach ukrywają się faszystowskie niedobitki. Tymi "niedobitkami" okazał się oddział partyzancki "Burzy" Stanisława Karlińskiego. Składał on się głównie z byłych akowców skrywających się przed UB oraz dezerterów z ludowego WP. Generał "Burza" po latach tak wspomina tamte wydarzenia:


- Gdy weszli w zorganizowaną przez nas zasadzkę, powiedziałem do nich: - Czy wiecie, przeciwko komu idziecie walczyć?! - Przeciwko niedobitkom niemieckim! Idziemy Niemców likwidować! - odpowiadali. - To jesteście celowo źle poinformowani. Jesteśmy żołnierzami Armii Krajowej, którzy musieli uciekać przed aresztowaniami sowieckimi i nie mamy zamiaru prowadzić walki bratobójczej...


I zamiast rozlewu krwi była przyjacielska rozmowa i wspólny posiłek. Wrażenie robiły polskie mundury, orzełki w koronie i świetne uzbrojenie. "Burza" przeprowadzał z chłopcami lekcje patriotyzmu. Prosił, żeby nie ulegać komunistycznej propagandzie, unikać bratobójczych walk, bo o to chodzi Sowietom. Dowodem był fakt, że na akcję każdy z nich dostał zaledwie kilka nabojów. Jednak, gdy 200 chłopaków chciało przystąpić do jego oddziału, "Burza" nie mógł się zgodzić. 


Ale kilku pozostało. Ludwik Danielak powiedział, że on i tak zdezerteruje, bo go tam w Tomaszowie wykończą. Miesiąc później, 8 lipca 1945 roku, w bitwie pod Majkowicami z Armią Czerwoną dał się poznać jako znakomity, zdyscyplinowany żołnierz. Polacy zadali Sowietom ciężkie straty i wycofali się do lasów lubieńskich.


- Przez dwa tygodnie - wspomina gen. Burza-Karliński - ludzie donosili nam żywność. Byliśmy koło dużego bunkra, który wybudowaliśmy w czasie okupacji niemieckiej z przeznaczeniem na szpital polowy. Okupant sowiecki był bardziej bezwzględny niż niemiecki. Doszedłem do wniosku, że nie ma sensu narażać życia żołnierzy i ludności cywilnej. Zdecydowałem się przeprowadzić demobilizację. Powiedziałem do żołnierzy, że walka jest niepotrzebna, bo to jest walka bratobójcza. W dalszym ciągu będziemy pracować dla niepodległości Polski, ale w sposób ściśle zakonspirowany, bez walki czynnej. Już miałem przygotowane kanały wyjazdu na Ziemie Odzyskane.


Ludwik wyjechał i czekał na żonę z dzieckiem. 


- Znalazł mieszkanie w Trzciance - wspomina Janina Danielak. - Dostał pracę w masarni. Był zadowolony. Chwalił się, że kupił dobry rower. Myślał, żeby zatrudnić się na kolei, gdyż może w ten sposób łagodniej zostałaby potraktowana jego dezercja z wojska. Uzgodniliśmy, że przyjadę do niego. (...) Jednak o wyznaczonym czasie nie przyjechał umówiony człowiek, który miał mnie ciężarówką zawieźć do Trzcianki.

Ludwik bardzo martwił się o mnie. Nie wiedział, dlaczego nie przyjechałam. Dlatego pojawił się w Woli Krzysztoporskiej. A jak przyjechał, to już został. Ukrywał się u siostry na Stradzewie. Tam usłyszał, jak postępuje nowa "ludowa" władza. Prześladowania wciąż się nasilały. Ludzie byli coraz bardziej zastraszeni.
Ludwik nie mógł patrzeć, jak milicjanci pod groźbą karabinów okradali bogatych chłopów. A gdyby któryś "kułak" ośmielił się protestować, wystarczyło podczas rewizji podrzucić jakiś stary pistolet i odwieźć nowego wroga na UB.


Danielak uważał, że Rosja Sowiecka zniewoliła Polskę i zmierza do jej całkowitego uzależnienia. Wstąpił do Konspiracyjnego Wojska Polskiego. Szybko wykazał duże zdolności i predyspozycje, zaufali mu doświadczeni akowcy. Miał też wielkie poparcie mieszkańców między Piotrkowem a Bełchatowem.


- Raz jechałam furmanką do Bełchatowa - mówi pani Janina Danielak. - W Bogdanowie na zakręcie, na ścianie domu zobaczyłam ogłoszenie, że dają milion złotych za pomoc w ujęciu Ludwika Danielaka. Przeraziłam się. Nagle otworzyło się okno. Patrzę, a z niego wychyla się uśmiechnięty Ludwik i macha do mnie ręką. Nie przejmował się listem gończym. Ukrywał się w tym samym domu, na którym wisiał ten plakat! Wtedy bardzo wiele osób mu pomagało...


Danielak, podobnie jak "Burza" Stanisław Karliński, starał się unikać rozlewu krwi. Odwiedzał wiejskie zebrania, gdzie aktywiści próbowali namawiać ludzi do kolektywizacji. Kazał komunistom zjadać legitymacje partyjne.

Ubecy nie mogli dopaść Ludwika, więc stworzyli bandycką grupę, która podawała się za jego oddział. Bezlitośnie prześladowali jego żonę:
- Ubecy codziennie mnie nachodzili - opowiada pani Danielakowa. - Ubecy wywieźli mnie zimą na posterunek w Parzniewicach. Wypuścili dopiero o 12 w nocy i kazali samej wracać. Musiałam iść, bo malutkie dziecko zostało samo w domu. Śnieg do kolan, ciemno, bardzo zimno...

Po kilku godzinach jakoś ledwo doszłam. Nogi miałam tak bardzo zmarznięte, że nie mogłam ich rozgrzać. Innym razem przyjechali ubecy z Piotrkowa. Bali się wejść na strych. Kazali mi wejść po drabinie. Gdy schodziłam, odsunęli drabinę. Upadając połamałam sobie obie ręce... - wspomina.


Największą porażkę poniósł oddział Danielaka 15 sierpnia 1948 roku. Na skutek zdrady ubecja odkryła wejście do bunkra, tego samego przy którym trzy lata wcześniej ukrywał się oddział "Burzy". Tym razem z obławy wydostał się tylko Ludwik. Zastrzelił dwóch oficerów UB - Stanisława Smolarka i Aleksandra Fiodora. 


- W dzieciństwie, w Woli Krzysztoporskiej wiele razy słyszałem, że jestem synem bandyty. Cóż było robić? - mówi Włodzimierz, syn Danielaka. - Zawsze z upokorzeniem spuszczałem głowę i nic się nie odzywałem. 


Wspomina spotkanie z synem Smolarka w szkole zawodowej w Piotrkowie. Po pierwszej lekcji podeszło do niego trzech dryblasów. Jeden z nich powiedział: - Słuchaj, twój ojciec zastrzelił mojego. Zaskoczony nie wiedział, co powiedzieć. Na drugi dzień usłyszał od Smolarka, że jego matka zaprasza go do domu. 


- Jego mama była bardzo miła, powiedziała do nas: - Żebyście mi nigdy w życiu do siebie nie mieli żadnych pretensji. To, co mieli wasi ojcowie, to jest ich sprawa. (...) I rzeczywiście tak było, byliśmy normalnymi kolegami - opowiada Włodzimierz Danielak.

Ludwik Danielak urodził się w 1923 r. w rodzinie chłopskiej. Był dzieckiem bardzo pracowitym i zdolnym. W czasie okupacji niemieckiej jego rodzinna wieś Stradzew oraz pobliski Bełchatów znalazły się w granicach III Rzeszy. Działalność AK była tu ograniczona. Ludwik, aby nie zostać wywiezionym na przymusowe roboty, podjął pracę u folksdojcza. Poza tym współpracował z mieszkającym w sąsiedniej wsi Władysławem Kołacińskim ps. "Żbik", dowódcą oddziału partyzanckiego NSZ. W maju 1945 zdezerterował z KBW i wstąpił do oddziału "Burzy". Kilka miesięcy później stanął na czele oddziału KWP. Aresztowany w 1954 roku, w sierpniu 1955 został rozstrzelany.


od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na piotrkowtrybunalski.naszemiasto.pl Nasze Miasto