Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Miasto zamarło z trwogi. Piotrkowski wrzesień 1939 roku wciąż kryje tajemnice

Paweł Reising
Zbombardowana kamienica przy ul. Narutowicza w Piotrkowie
Zbombardowana kamienica przy ul. Narutowicza w Piotrkowie Archiwum Pawła Reisinga

Pierwszego września od świtu, jak w każdy piątek, na plac przy piotrkowskiej Hali Targowej zaczęły zjeżdżać na chłopskie furmanki. Jednak ten dzień okazał się wyjątkowy. Wkrótce nad miastem przeleciały bombowce. Już wszyscy wiedzieli, że wybuchła wojna.


Około godz. 10 Piotrków został po raz pierwszy zbombardowany. Celem była stacja towarowa PKP. Samoloty przyleciały z lotniska położonego koło Wrocławia. W tym czasie zaczęły do miasta docierać furmanki z uciekinierami z Wielunia i okolic. Nieśli przerażające wieści o zbombardowaniu ich przygranicznego miasteczka i tysiącach bezbronnych ofiar. Już po południu piotrkowianie zaczęli opuszczać miasto. Kierowali się głównie w stronę Sulejowa i Tomaszowa. Pani Tusia Jabłońska była wtedy z rodzicami na letnisku we Włodzimierzowie nad Luciążą. Dobrze zapamiętała obraz z drogi Piotrków - Sulejów.


- Szosa zapełniła się tłumem ludzi - wspomina. - Byli to głównie mieszkańcy peryferii Piotrkowa. Nieśli na plecach część dobytku, a przed sobą gnali żywy inwentarz - krowy, kozy, owce... Zapytaliśmy ich:- Ludzie kochani, co się stało? Dokąd uciekacie?- Wojna wybuchła! Szwaby Piotrków bombardują! Pali się stacja towarowa! - odpowiadali. - I rzeczywiście, od strony miasta, z kierunku toru wyścigów konnych unosił się ku niebu słup szaroczarnego dymu, a jęzory ognia barwiły niebo czerwonym blaskiem. Struchlałam z przerażenia.


Rankiem 2 września wydawało się, że życie w Piotrkowie toczy się normalnie. Ludzie robili zakupy, pracowali. W końcu sierpnia miasto opuściły oddziały stacjonującego tutaj 25. pułku piechoty. Jednak brak wojska nie zapobiegł kolejnemu nalotowi, który okazał się znacznie groźniejszy. Bomby spadły na domy mieszkalne, pocztę, tory kolejowe i koszary 25 pp. W wielu miejscach wybuchły pożary. Największy ogień opanował kilka kamienic przy ulicy Słowackiego, między Sienkiewicza a klasztorem oo. Bernardynów. Tam też zginął żydowski chłopiec - Romek Zaks, pierwsza ofiara wojny w mieście.


Powoli Piotrków zaczął się zapełniać wojskiem wchodzącym w skład największej i najsilniejszej armii "Prusy". Jednak jej dowódca gen. Dąb-Biernacki, wbrew wcześniejszym ustaleniom, główną linię obrony postanowił zbudować nie w rejonie Rozprzy, lecz pod Piotrkowem. Na południowy zachód od miasta jego oddziały stykały się z armią "Łódź", dowodzą przez gen. Juliusza Rómmla. 


Niestety, Dąb-Biernacki nie był zainteresowany współpracą. Kilkakrotne próby gen. Rómmla w celu koordynacji działań nie przyniosły efektu. Poza tym Dąb- Biernacki obrał na swoją kwaterę pałac prezydencki w Spale, a z odległości prawie 40 km trudno sprawnie dowodzić. 


Gen. Rómmel dużą uwagę zwrócił na stworzenie reduty "Borowskie Góry". Miała ona od zachodu osłaniać Piotrków i strategiczną szosę piotrkowską. Dowodzącym zgrupowaniem na Borowej Górze płk Ludwik Czyżewski dobrze znał te tereny, gdyż kilka lat mieszkał w Piotrkowie. Natomiast Dąb - Biernacki sam wyznaczył linię obrony rozciągającą się od Kargał Lasu do Witowa. Ten płaski, odkryty teren według wojskowych prawideł nie nadawał się do obrony przeciwko broni pancernej.


W Piotrkowie coraz większe spustoszenia czyniły bombardowania. 3 września płonęły składy drewna przy ul. Tomickiego i kolejowe składy węgla. Ten dzień tak wspomina Krystyna Kozłowska z Piotrkowa.

- Miałam wtedy niecałe 7 lat. Mieszkaliśmy przy ul. Słowackiego, przy samym przejeździe kolejowym. Moja mama robiła pranie, a ja kręciłam się koło niej. Patrzymy, a od północy samolot leci nisko wprost na nas. Mama wpadła do drewnianej ubikacji, ale zaraz zawróciła do drugiego budynku. Zdążyłyśmy dobiec do schodów, a wtedy upadła bomba tam, gdzie stała ubikacja. W masarni pracowali ludzie. Jednemu urwało nogę. Wzięli go do piwnicy. Przynieśli stół masarski i obcięli mu tę nogę. Prawdopodobnie po kilku dniach wdała się gangrena i zmarł. 


Już rankiem 3 września Niemcy bez walki opanowali Radomsko. Wkrótce ruszyli w stronę Kamieńska. Tego samego dnia mogliby szeroką, asfaltową drogą dotrzeć do Piotrkowa, ale niespodziewane bombardowanie polskich samolotów pomieszało im szyki.


Następnego dnia na Rozprzę ruszyła kolumna niemieckiej 1. Dywizji Pancernej. Złowrogi ryk czołgów słychać było nawet na Borowej Górze. Pierwsze uderzenie na linię Rozprza-Jeżów zostało powstrzymane. Na pomoc atakującym przybyła Luftwaffe. Po kilku godzinach Niemcy odkryli przejście pod Jeżowem. Gen. Thommee wysłał na pomoc dwie kompanie czołgów.


Znacznie większe możliwości udzielenia pomocy miał gen. Dąb-Biernacki, lecz on zlekceważył zagrożenie i wciąż w ukryciu trzymał swe główne siły. Mimo przewagi wroga, ostatni żołnierze wycofali się z rozpierskich zabudowań dworskich dopiero rankiem 5 września. Wtedy Niemcy ruszyli w stronę Piotrkowa, od którego dzieliło ich zaledwie 10 km. 


Większość piotrkowian opuściła miasto. Pozostali ukrywali się w piwnicach lub nie wychodzili z domów. Szpital Świętej Trójcy zapełniony był rannymi cywilami i żołnierzami. Miasto przesiąknięte dymem i smrodem rozkładających się końskich zwłok czyniło przygnębiające wrażenie.


5 września okazał się najbardziej krwawym dniem. Od świtu toczyły się ciężkie walki, zarówno na Górach Borowskich, jak i przy szosie piotrkowskiej. Straty w polskich szeregach były coraz większe. Jednak nikt nie myślał o odwrocie. Wszyscy czekali na natarcie silnych, wypoczętych polskich jednostek ukrytych w lasach. Jednak gen. Dąb-Biernacki zachowywał się jak zdrajca - działał na korzyść wroga i wciąż odwlekał uderzenie.


W tym czasie Niemcy odkryli lukę w polskiej obronie, na styku armii "Łódź" i "Prusy". Tam skierowali główne uderzenie. Niespodziewany polski wypad zza Gór Borowskich zakłócił ich plany. Teraz był ostatni moment, by ruszył skuteczny kontratak z lasów lubieńskich. Jednak gen. Dąb-Biernacki znów przesunął godzinę ataku! 


Po godz. 14 Niemcy wzmogli napór na pozycje obronne przed Piotrkowem. Wtedy dowódca obrony tego odcinka gen. Józef Kwaciszewski został wezwany do sztabu w Spale. Próbował tłumaczyć, że sytuacja jest dramatyczna, lecz gen. Dąb-Biernacki był nieugięty. Gdy gen. Kwaciszewski dotarł do Spały, dowódcy armii "Prusy" już tam nie było.


Tymczasem Niemcy przedarli się przez pierwszą linię obrony i kilka motocyklowych patroli wjechało do miasta. Niespodziewanie nad Piotrkowem pojawiła się czerwona rakieta - sygnał do odwrotu i rezygnacji z obrony miasta. Nie wiadomo, kto ją wystrzelił. Żołnierze nie rozumieli tej decyzji. Powstało zamieszanie. Na opustoszałych ulicach, pełnych gruzu, szkła i swądu spalenizny, słychać było strzały.


Zaczynało zmierzchać, gdy kolejne pancerne uderzenie od zachodu zakończyło się rozbiciem polskiej obrony. W Piotrkowie wśród wycofujących się żołnierzy powstał chaos. Trudno też było rozpoznać, kto swój, a kto wróg. W mroku Niemcy strzelali do wszystkich.


Powracający z Sulejowa gen. Kwaciszewski trafił na wycofujące się oddziały. Był oburzony. Rozkazał natychmiast wracać do miasta. Kilkanaście minut później niemiecki patrol zmotoryzowany podczas próby ucieczki wziął go do niewoli. 


Przed północą gen. Dąb-Biernacki znów zaczął wydawać dziwne rozkazy. Dwa bataliony 76. lidzkiego pułku piechoty skierował na miejsce bitwy o szosę piotrkowską. Nie wiadomo, czy potraktował tych żołnierzy jako mięso armatnie, chcąc, żeby ich walka zapewniła spokojny odwrót pozostałych jednostek za Pilicę, a może chciał wesprzeć gen. Kwacisze-wskiego w obronie miasta nie wiedząc, że ten jest w niewoli?


II batalion mjr. Eugeniusza Justyniaka skierował się w stronę Milejowca. O godz. 4 dowódca poprowadził atak na śpiących Niemców. Wydawało się, że Polacy szybko opanują nie tylko Milejowiec, lecz także kolejną wieś - Milejów. Nie wiedzieli, że tam nocuje sztab niemieckiej I Dywizji Pancernej. Zapłonęły zabudowania i cysterny z paliwem.


Idący od strony Zalesic I batalion ppłk. dypl. Stanisława Sienkiewicza przyłączył się do walki. Po początkowych sukcesach sytuacja się odmieniła. Przełomem był niemiecki atak od strony Piotrkowa. Przed linią kolejową drogę zagrodziły czołgi. Polscy żołnierze znaleźli się w okrążeniu. Straty były ogromne. W blasku wstającego dnia przedpola miasta gęsto zasłane były ciałami poległych. 


W południe 6 września, gdy nad Piotrkowem ucichły strzały, mieszkańcy zaczęli wracać do domów. Najboleśniejsze wrażenie sprawiał widok zabitych polskich żołnierzy. W szpitalu Świętej Trójcy było tak wielu rannych, że leżeli na korytarzach. Personelowi medycznemu pomagały harcerki. Wśród nich była Seweryna Szmaglewska (po wojnie znana jako pisarka). 


W Piotrkowie zburzonych i poważnie uszkodzonych zostało prawie 300 domów.


emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na piotrkowtrybunalski.naszemiasto.pl Nasze Miasto