Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Olimpiady matematyczne otworzyły mi oczy na to, ile jeszcze nie umiem

Katarzyna Renkiel
Dariusz Śmigielski
Rozmawiamy z Pawłem Kwiatkowskim, nauczycielem matematyki w I Lo w Piotrkowie.

Niedawno przyznano Panu tytuł Honorowego Profesora Oświaty. To prestiżowe odznaczenie. Szybko minęło te 30 lat? Jak właściwie zaczęła się Pana przygoda z matematyką?
Najpierw uczyłem matematyki w Straszowie pod Rozprzą, gdzie spędziłem 7 lat. Zresztą, jak to było w wiejskich szkołach, uczyło się też kilku innych przedmiotów, m.in. wychowania fizycznego. Później było jeszcze liceum w Tomaszowie Mazowieckim, z którego pochodzę, a od 17 lat pracuję w I LO w Piotrkowie. Szczerze mówiąc matematyki chciałem uczyć już wtedy, gdy chodziłem do szkoły. Moja mama uczyła tego przedmiotu i dość często zabierała mnie na swoje lekcje. Pamiętam, że dziwiło mnie to, że trzeba komuś jakieś rzeczy tłumaczyć. Na początku traktowałem matematykę jak zabawę. Kiedyś było tak, że lepsi uczniowie mieli pomagać słabszym. Ja miałem pod swoją opieką kilku takich uczniów.
Co było do tej pory dla Pana największym wyzwaniem ?
Niesamowitym zderzeniem była dla mnie próba podjęcia się przygotowania dzieci do olimpiady. To było jeszcze wtedy, gdy pracowałem w Straszowie w klasach 1-6. Udało mi się namówić grupkę fantastycznych dzieci do pracy nad konkursami matematycznymi. Zacząłem też sprawdzać, czy w ogóle to potrafię. Przygotowując się i przeglądając materiały, dowiedziałem się, ile nie wiem, ile jeszcze muszę się nauczyć. Owszem umiałem przeczytać zadania ze zrozumieniem, udało mi się kilka rozwiązać, ale większość to był kawałek matematyki tak nieogarniętej dla mnie, że wydawało mi się, że będę potrzebował na to mnóstwo czasu.
Pamiętam pierwszy wyjazd na olimpiadę i od razu finał z naszym uczniem Szymonem Bonowskim. Po tym zaczęliśmy organizować warsztaty matematyczne dla olimpijczyków, które okazały się strzałem w dziesiątkę. Do tej pory świetnie wspominam masę wychowanków, którzy nie doszli do finału olimpiady, a jednak robią fantastyczne rzeczy w życiu i ta współpraca ze mną im posłużyła, a mnie dodatkowo wzbogaciła.
A czy trudno jest nauczyć matematyki uczniów, którzy opornie przyswajają tę wiedzę?
Nie ma reguły. Mimo, że pracuję przede wszystkim w klasach z rozszerzoną matematyką, nie uczę wszystkich według z góry narzuconego schematu. Każdy jest inny, chociaż wiadomo, że niektórzy uczniowie mają już pewne predyspozycje, można ich pogonić do pracy nad konkursami i olimpiadą. Ale muszą to robić z przekonaniem, zresztą da się ich przekonać, że można tę wiedzę ogarnąć na poziomie przynajmniej finalisty konkursu lub laureata olimpiady.
Czy to znaczy, że każdego da się nauczyć matematyki?
Sądzę, że z każdym da się dogadać, ale nie każdy tego chce. Przypominam sobie przypadki, gdy rodził się jakiś konflikt, gdy nie dało się namówić kogoś do tego, że warto pracować, że dzięki temu da się dużo rzeczy zrozumieć. Masa przykładów życiowych pozwala patrzeć na matematykę jak na narzędzie. Przyznaję, że zdarzało mi się jednak nie przekonać kogoś.
Rozumiem, że nie stosuje Pan żadnych niekonwencjonalnych metod na lekcjach?
Nie. Po prostu trzeba mieć pomysł. Wybrać najlepszych uczniów i nie mieć pomysłu, nie stawiać im wymagań na poziomie, który byłby im przynależny, to jest dopiero szkodliwe.
W takim razie, która dziedzina matematyki najbardziej Pana zainteresowała?
W przygotowaniach do olimpiad totalną przepaścią dla mnie było spojrzenie na geometrię. Okazało się, że nic z tego nie wiem. Musiałem też dużo nauczyć się z kombinatoryki, czyli w efekcie z rachunku prawdopodobieństwa. Zainteresowała mnie też stereometria.
Czym dla Pana jest matematyka?
Zawodem, któremu poświęcam masę czasu. Myślę nawet, że za dużo. Matematyka na poziomie olimpijskim bardzo wciąga. Jeśli chce się robić to na solidnym poziomie, to człowiek zapomi-na się i ma kłopoty z tym, kiedy znaleźć czas na sen, a to nie jest dobre. Mój syn powiedział mi ostatnio, że mam kłopot z oceną czasu, który jest mi potrzebny na realizację konkretnych zadań. "Przesadzasz, źle oceniasz swoje możliwości, śpisz po godzinie lub dwie, a później chodzisz po domu i szkole jak zombie".
A jak jest z przygotowaniem nauczycieli do tego zawodu?
Nauczyciele albo nie mają żadnej pomocy albo ta pomoc jest śladowa ze strony instytucji, które za to odpowiadają. Nauczyciel, który zaczyna pracę w liceum, jest pozostawiony samemu sobie. Jeśli ma takie szczęście, że spotka na swojej drodze osoby, które pokazały mu matematykę szerzej niż ten zwykły próg maturalny, jest w stanie przekazać to szersze spojrzenie uczniom. Jeśli nie, to ma kłopot. Parę lat temu ministerstwo obiecywało znaczne zmiany w systemie pracy z uczniem zdolnym. Każdemu nauczycielowi, który zaczyna pracę w gimnazjum lub liceum, polecam znaleźć chwilkę czasu na to, żeby dodatkowo popracować z uczniem zdolnym. To bardzo rozwija nauczyciela. Można zyskać od uczniów dużo pomysłów mając jednocześnie swoje spojrzenie.
A jak ocenia Pan tegoroczną maturę? Czy karta wzorów nie jest zbyt dużym ułatwieniem?
Karta wzorów pomaga, ale nic nie daje komuś, kto nie zrozumiał zadania. Nie jest automatem, który pozwala je rozwiązać. Zresztą wyniki ostatniej matury, której nie zdało 30 tys. osób, oznaczają, że karta ta zupełnie nie przekłada się na zrozumienie zdania.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na piotrkowtrybunalski.naszemiasto.pl Nasze Miasto