MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Parę słów historii o bitwie pod Majkowicami

Paweł Reising
Generał brygady Stanisław Burza-Karliński wspomina dowodzoną w pobliżu bitwę z Armią Czerwoną

Generał brygady Stanisław Burza-Karliński wspomina dowodzoną w pobliżu bitwę z Armią Czerwoną
 Paweł Reising
To była prawdziwa bitwa z wykorzystaniem okopów i użyciem artylerii. A rozegrała się równo dwa miesiące po zakończeniu II wojny światowej, 8 lipca 1945 roku.


Po wkroczeniu Armii Czerwonej do Piotrkowa w styczniu 1945 roku szybko okazało się, kto tu rządzi. Osoby, które wstąpiły do Milicji Obywatelskiej, musiały obawiać się sowieckich żołnierzy, często pijanych. Natomiast działaczom komunistycznym, tworzącym "ludową władzę", trzęsły się nogi na widok enkawudzistów.


Dowódca największego oddziału partyzanckiego na Ziemi Łódzkiej por. Stanisław Karliński ps. "Burza" teoretycznie nie miał powodu obawiać się nowej władzy. Podczas okupacji niemieckiej współdziałał z Armią Ludową. Kilkudziesięciu jeńców radzieckich walczyło pod jego rozkazami, a we wrześniu 1944 roku przeszli do AL.


Jednak i wobec niego rozpoczęły się prześladowania. Wiosną 1945 roku musiał wrócić do lasu. Tam już było wielu akowców, którzy ukrywali się przed aresztowaniem. Wkrótce powstał ponad stuosobowy oddział. Spośród innych grup antykomunistycznego podziemia wyróżniał się umundurowaniem, świetnym uzbrojeniem i wojskową dyscypliną. "Burza" nie pozwalał na napady na wiejskie sklepy w imię walki z komuną. Obawiali się go nie tylko funkcjonariusze milicji i bezpieki, lecz też zwykli, pospolici bandyci.


W maju 1945 roku do piotrkowskiej Komendy MO przyszła informacja z posterunku MO w Rozprzy: "W nocy z dnia 22 na 23 o godz. 23 do majątku Wartmana Mikołaja we wsi Kazimierzów Drugi przybyło około 150 żołnierzy Polskich, gdzie rozkwaterowali się, uzbrojeni byli w automaty i broń krótką, ręczne karabiny i większą część granatów, mieli prócz tego ze sobą kuchnię, oczywiście nikogo nie wypuszczali na zewnątrz, robotnicy, którzy zgłosili się do pracy, byli zatrzymani przez nich, zarządzający tym majątkiem podsłuchał, że są przeciwko Rządowi tymczasowemu, zużyli pewną ilość kartofli…".


Na oddział "Burzy" nie było mocnych. Nawet połączone siły milicji i bezpieki z całego powiatu nie miałyby szans. Dwukrotnie urządzano na niego obławy z użyciem jednostek KBW z Tomaszowa Mazowieckiego. Lecz skutek był odwrotny - prawie pięciuset młodych chłopców chciało przejść do "Burzy". Jedynym ratunkiem dla "władzy ludowej" okazała się Armia Czerwona...


W końcu czerwca do "Burzy" dotarła wiadomość, że w punkcje kontaktowym w pobliżu Gorzkowic czeka ppor. "Robotnik" Stanisław Wiewióra, który musi się z nim spotkać. Wysłał po niego "Orlika" Konrada Leśniewskiego. 


- Gdy prowadziłem "Robotnika" do naszego oddziału - wspominał "Orlik" - to powiedział mi, że wysłał go "Warszyc", żeby przejął nad nami dowództwo. Powiedziałem, żeby wybił to sobie z głowy, bo nikt z żołnierzy na to się nie zgodzi. Zdenerwował mnie bardzo. Chciałem go zastrzelić, bo czułem, że on przyniesie nieszczęście…


Konrad Leśniewski zaraz o rozmowie poinformował "Burzę" i powiedział, że chce zastrzelić "Robotnika". Jednak "Burza" nie zgodził się. Myślał, że takie jest polecenie dowództwa byłej Armii Krajowej. Nie wiedział, że kpt. "Warszyc" jest zwykłym rezerwistą bez przeszkolenia wojskowego, który już od kilku miesięcy nie słuchał swych przełożonych z AK. Karliński mianował "Robotnika" zastępcą, a sprawę postanowił wkrótce wyjaśnić.


Jednak rano 8 lipca Sowieci rozpoczęli w powiecie piotrkowskim pacyfikację. "Burza" nie chciał przyjąć walki, bo przewaga wroga była ogromna. Od rana patrole motocyklowe z czerwonoarmistami krążyły po okolicy, przemierzały wzdłuż i wszerz pola i lasy. Oddział "Burzy" skrył się w podmokłych, nadpilicznych lasach między Majkowicami a Ręcznem. "Burza" rozkazał, żeby nie strzelać. Jednak kilka minut po godz. 15 usłyszał kilkanaście strzałów. Patrol, który ubezpieczał oddział od strony Majkowic, został ostrzelany. Wtedy "Robotnik" bez zgody dowódcy zabrał pierwszy pluton i ruszył w tamtym kierunku. Gdy wiadomość o tej samowoli dotarła do "Burzy", natychmiast wysłał za nimi "Orlika" z rozkazem powrotu. Wiedziano już, że "Robotnik" jest odważny, lecz zarazem nerwowy i chaotyczny.


"Orlik" ruszył za pierwszym plutonem. Wkrótce dostrzegł go przed sobą. Szli bez ubezpieczenia wprost w kotlinkę osłoniętą z dwóch stron krzakami. Natychmiast zorientował się w sytuacji i krzyknął z całych sił: - Zasadzka!!! Uciekać!!!


Jednocześnie odezwały się sowieckie karabiny maszynowe. Tylko "Orlikowi" udało się uratować. Pozostali zginęli na miejscu lub później zostali dobici. Teraz już nie było można uniknąć bitwy. Z całej okolicy zjeżdżały sowieckie ciężarówki z żołnierzami i uzbrojeniem.


- Byli jak szarańcza - wspomina po latach gen. Stanisław Burza-Karliński. - Szli całym polem, z zachodu na wschód, tyralierą jeden przy drugim. Kazałem chłopakom celnie strzelać i oszczędzać amunicję. Mój adiutant, podchorąży Jurek Gomuliński z Ręczna, rozdygotany powiedział: - No, Panie komendancie, tu chyba nasze polskie Termopile będą... Udzieliło mi się jego zdenerwowanie, po raz pierwszy tak się poczułem, lecz nie dałem tego po sobie poznać: - Jurek, nie wolno ci nawet tak myśleć! - krzyknąłem. - Żebyśmy tylko wytrzymali do zmroku... 


Z tych nerwów zacząłem obchodzić okopy, żeby podtrzymać chłopaków na duchu. Przewaga przeciwnika była ogromna. Bałem się, żeby któremuś z młodych chłopaków nie puściły nerwy. Żeby nie powstała panika.


Polski dowódca wykorzystał poniemieckie okopy. Przyjął bitwę w najdogodniejszym dla siebie miejscu. Na Polaków padały ścinane pociskami gałęzie. Sowieci szli bez osłony, pod górkę. Nawet rzucane przez nich granaty staczały się i wstrzymywały ataki. Rosjanie padali jak muchy. Nie mieli żadnej osłony, tylko gdzieniegdzie rosły małe krzaczki. Po kilku godzinach nawet próbowali iść do przodu zasłaniając się trupami. 


Wieczorem, gdy zza jednego z pagórków "Burza" dosłyszał komendy krzykliwie wydawane po rosyjsku, skierował tam ogień z granatnika. Już po trzech wystrzelonych granatach Rosjanie zaczęli się cofać i pojawił się wśród nich chaos. "Burza" natychmiast wykorzystał sytuację. Dał sygnał z rakietnicy i zza Pilicy odezwały się strzały oddziału, którym dowodził "Żbik" Władysław Kołaciński. Rosjanie myśleli, że przyszła odsiecz.


- Bardzo dobrze znałem te tereny, bo to moje rodzinne strony - mówi gen. ,,Burza". - Dlatego wiedziałem, że po mokradłach wyprowadzę oddział z okrążenia. Zacząłem krzyczeć: Bagnet na broń! Do ataku! i skierowałem atak w stronę mokradeł. Rosjanie byli tak zaskoczeni, że rzucali karabiny i uciekali w popłochu. W okopach zostawiłem "Brzozę" Tadka Nowaka, żeby pozorował, że tam jeszcze jesteśmy. A z tymi bagnetami, to było tak na niby, bo my w oddziale prawie wcale ich nie mieliśmy.


Straty Sowietów wyniosły około 150 zabitych i drugie tyle ciężko rannych. Polacy stracili 19 zabitych, tj. 18 w zasadzce i tylko jednego w bitwie. Oddział "Burzy" przeszedł w lasy lubieńskie, gdzie skrył się w wielkim, podziemnym bunkrze. Po kilku dniach wszyscy mieli lewe dokumenty i skierowania na Ziemie Odzyskane.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Mateusz Morawiecki przed komisją śledczą

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na piotrkowtrybunalski.naszemiasto.pl Nasze Miasto