Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Oskarża zakład opiekuńczy pod Piotrkowem o fałszowanie, wyłudzanie i zaniedbania

Aleksandra Tyczyńska
Andrzej Jaros niedawno pochował mamę. Teraz chce wyjaśnić wątpliwości dotyczące opieki nad nią
Andrzej Jaros niedawno pochował mamę. Teraz chce wyjaśnić wątpliwości dotyczące opieki nad nią Dariusz Śmigielski
Czy w zakładzie opiekuńczym pod Piotrkowem doszło do narażenia pacjentki na utratę zdrowia, fałszowania dokumentów i wyłudzania pieniędzy?

Pani Kornelia z Piotrkowa miała 83 lata. Pod koniec stycznia złamała nogę. Po wyjściu ze szpitala trafiła do zakładu opiekuńczego pod Piotrkowem. Na początku kwietnia synowi udało się przenieść matkę do Piotrkowa. 24 kwietnia kobieta zmarła. Andrzej Jaros, jej syn, ma poważne zastrzeżenia do tego, co działo się w zakładzie pod Piotrkowem.

Z jego relacji wyłania się nieprawdopodobny wręcz obraz wykorzystywania sytuacji starej i chorej osoby, i jej rodziny. Podejrzewa, że przez niewykonanie zaleceń ze szpitala narażono jego matkę na poważne komplikacje zdrowotne, że płacił za leki, które nie były ordynowane oraz otrzymał sfałszowane dokumenty, dlatego też złożył zawiadomienie do prokuratury.

To było skomplikowane złamanie kości udowej, ale po operacji i niespełna dwutygodniowym pobycie w szpitalu w Piotrkowie, pacjentka została wypisana "w stanie ogólnym dobrym z zaleceniami" - czytamy w karcie leczenia szpitalnego.

- W Piotrkowie nie było miejsca, ale udało mi się je znaleźć poza miastem - opowiada Andrzej Jaros. - Na warunkach komercyjnych, potem, od marca z częściową refundacją NFZ.

Pan Andrzej zapłacił za pobyt mamy od 12 do końca lutego 1800 zł. Dostarczył też pampersy i leki wypisane w szpitalu.

Ordynator oddziału urazowo -ortopedycznego wypisując panią Kornelię zalecił kontrolę w poradni ortopedycznej i zdjęcie RTG po 6 tygodniach.

- To zalecenie było wpisane na kartę, którą zakład otrzymał. Ale lekarz stwierdził, że nie ma takiej potrzeby - mówi syn kobiety. - Do tego, kilkakrotnie musiałem prosić, wręcz domagać się, wglądu w dokumentację medyczną. Postanowiłem więc mamę stamtąd zabrać.

Wtedy, jak relacjonuje pan Andrzej, zajmujący się jego mamą lekarz, zaczął oponować.
- Zaczął mnie przekonywać, że mamy nie można przenieść do zakładu w Piotrkowie, że może być tylko u nich, albo w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym. Ale z oceny stanu psychologicznego, którą mi przedstawił, nic takiego nie wynikało - mówi piotrkowianin.

W podpiotrkowskim zakładzie pani Kornelia przebywała jeszcze 4 dni kwietnia, po czym synowi udało się przenieść ją do Piotrkowa. Zaczął dokładnie przeglądać zgromadzone dokumenty, w tym rachunki.

Zwrócił uwagę na rozbieżne daty opłaty za badanie USG serca. Na rachunku na 130 zł, jaki otrzymał, widniała data 26 marca. Tymczasem w marcu kobieta przebywała już nie w komercyjnych warunkach zakładu rehabilitacyjnego, ale w ZOL w ramach umowy z NFZ. Pacjentka więc, czy jej rodzina, nie powinna ponosić kosztów badań. Na fakturze za to samo badanie jest data 22 lutego. Czy wtedy odbyło się badanie, czy też zakład zorientował się, że w marcu pan Andrzej nie powinien płacić za badanie i na fakturze wpisano już "właściwą" datę?

Andrzej Jaros zapytał o to NFZ. "Skoro lekarz zakładu stwierdził konieczność wykonania badania (...), ZOL powinien ponieść jego koszty" - napisał Tomasz Pohl, p.o. zastępca dyrektora NFZ w Łodzi.

Szokująca jest ponadto ilość leków, jakie zakład wykupił i za które pod koniec lutego syn pacjentki zapłacił 140 zł. Leku o nazwie Promazin wykupiono w sumie 240 tabletek. Leku Haloperidol - cztery opakowania kropli i dwa do iniekcji. Z karty informacyjnej (z datą 00.00.2012!) z pobytu w podpiotrkowskim zakładzie wynika, że leku Promazin nie podawano pani Kornelii w ogóle, a Haloperidol tylko w kroplach.

- W zakładzie w Piotrkowie mama bardzo szybko miała załatwione prześwietlenie i konsultację ortopedyczną.

Okazało się, że kość odeszła od miednicy, konieczna jest druga operacja. Ale było już za późno. Bardzo cierpiała - mówi syn kobiety, dodając, że jego zdaniem lekarz z zakładu pod Piotrkowem zdawał sobie sprawę z zaniedbania i dlatego nie chciał wypisać jego matki. - Może chodziło o koszty przewiezienia do Piotrkowa na badania - przypuszcza.

Andrzej Jaros złożył zawiadomienie do prokuratury.
- W tej sprawie zarządzone zostały czynności sprawdzające. Prokuratura w ciągu miesiąca podejmie decyzję o wszczęciu śledztwa lub odmowie - mówi Dorota Mrówczyńska, prokurator rejonowy w Piotrkowie.

O wyjaśnienia do zakładu zwrócił się łódzki oddział NFZ. Beata Aszkielaniec, rzecznik oddziału mówi, że potem nie jest wykluczona kontrola.

Dyrektor zakładu pod Piotrkowem podkreśla, że o sprawach medycznych dotyczących byłej pacjentki nie może rozmawiać z postronnymi osobami. Zaznacza, że jeśli zostanie poproszona o dokumentację przez uprawnione osoby - z prokuratury czy NFZ, udostępni je i jest przekonana, że do żadnych zaniedbań, czy naruszenia procedur nie doszło.

Andrzej Jaros niedawno pochował mamę. Teraz chce wyjaśnić wątpliwości dotyczące opieki nad nią

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na piotrkowtrybunalski.naszemiasto.pl Nasze Miasto