Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Czy odebrać Wołoszańskiemu tytuł?

Karolina Wojna
I znów głośno o Piotrkowie. Kto nie wiedział, że Bogusław Wołoszański, rodowity piotrkowianin, jest honorowym obywatelem tego miasta, już uzupełnił tę wiedzę.

I znów głośno o Piotrkowie. Kto nie wiedział, że Bogusław Wołoszański, rodowity piotrkowianin, jest honorowym obywatelem tego miasta, już uzupełnił tę wiedzę. Na biurku szefa Rady Miasta, w związku ze współpracą dziennikarza z wywiadem PRL, leży wniosek o odebranie mu tytułu. Burza, jaka rozpętała się nad zaledwie kilkuzdaniowym wnioskiem Unii Polityki Realnej przerosła oczekiwania samego przewodniczącego oddziału partii, Jacka Klecela.

- Nie chcemy, żeby takie decyzje były podejmowane w pośpiechu, ale chodzi o nauczkę na przyszłość i dyskusję o tym, komu przyznajemy ten tytuł - mówi Klecel.

Wniosek od tygodnia parzy w ręce Mariana Błaszczyńskiego, przewodniczącego Rady Miasta w Piotrkowie. Po sennym weekendzie i naszej poniedziałkowej publikacji na ten temat, niczym przysłowiowe nożyce odezwali się weterani piotrkowskiej lewicy. We wtorek Bogusław Jakubowski, szefujący weteranom, cyzelował swoje pismo do Błaszczyńskiego, w którym apeluje do rozsądku prawicowej rady, bo to w jej rękach leży decyzja o losach honorowego obywatela. W środę, w błysku fleszów i otoczeniu mikrofonów poseł SLD Artur Ostrowski marzł pod gmachem I Liceum Ogólnokształcącego, które ukończył Bogusław Wołoszański, bo właśnie tam ogłaszał swoje poparcie dla twórcy "Sensacji XX wieku". Również od środy w biurze posła zbierane są podpisy pod kolejną petycją do Rady Miasta.

- Jechałem z Ciechanowa, a tu w ogólnopolskim radiu znowu słyszę "radni w Piotrkowie"... Afera na całą Polskę - mówi Michał Rżanek, dziś dyrektor ds. technicznych Miejskiego Zakładu Gospodarki Komunalnej, ktory w 2001 roku, jak cała rada, podniósł rękę za przyznaniem dziennikarzowi tytułu Honorowego Obywatela Miasta. Teraz, jak przyznaje, jest w kropce, chociaż sam, jeżeli wniosek UPR trafi pod głosowanie radnych, decyzji nie będzie musiał podejmować. - Nie wiem, niby jestem bliżej za tym, żeby zabrać ten tytuł, ale tak naprawdę to i za, i przeciw.

Sprawiedliwość dziejowa
Piotrkowski oddział UPR liczy 10 członków. Wielu piotrkowian istnienie w swoim mieście partii kojarzonej z Januszem Korwinem-Mikke przyjęło ze zdziwieniem. Ale Jacek Klecel zaprzecza, że składając wniosek, kuł żelazo póki gorące.

- Nie chodzi o promowanie się - powiedział w pierwszej rozmowie. Teraz przyznaje, że zainteresowanie sprawą jest olbrzymie, ale i polaryzacja stanowisk cieszy.

Dla niego sprawa jest ewidentna. Wołoszański współpracy z wywiadem nie wypiera się, a to wystarczy, żeby zabrać mu tytuł Honorowego Obywatela Piotrkowa. Dodatkowym argumentem za, jest fakt, że dziennikarz ukończył I LO.

- Do tej samej szkoły chodził generał Stefan Grot-Rowecki. Jeden walczył przeciw okupantowi, drugi mu służył, mam na myśli Związek Radziecki - argumentuje Klecel. - Nie chcę określać ciężaru jego winy, wystarczy, że współpracował.
Nie ukrywa, że liczy na rozsądną, "pozytywną" decyzję radnych, choć nie spodziewa się jej zbyt szybko.

- To nie jest błaha sprawa, nie powinno być pośpiechu. Chcemy apelować o rozważne podjęcie decyzji, żeby to też była nauczka na przyszłość przy przyznawaniu tego tytułu - zaznacza. Stąd o krok od "lustracji" innych honorowych obywateli. - Podoba mi się to, co powiedział chyba dyrektor Wiewióra (Krzysztof Wiewióra - dyr. I LO - przyp. red.), że takie tytuły powinno się nadawać po latach od śmierci. Taka sprawiedliwość dziejowa.

Dla kariery?
- Ideą jest przyznawanie tytułu żyjącym, taką przyjęliśmy zasadę - ripostuje Michał Rżanek. W pierwszej chwili trudno mu przypomnieć sobie, jak to z tytułem dla Bogusława Wołoszańskiego było. Pomocą służy archiwum biura rady - wniosek złożyli radni z komisji kultury i kultury fizycznej. - Za rozsławienie imienia Piotrkowa - przypomina sobie do niedawna przewodniczący Rady Miasta w Piotrkowie. Wręczenie nastąpiło w maju 2001 roku.

Informacje "Rzeczpospolitej", która 17 stycznia napisała po raz pierwszy o wywiadowczej przeszłości honorowego piotrkowianina Rżanek przyjął z mieszanymi uczuciami.

- Nie czytałem wtedy dokładnie, ale jakoś głupio się tłumaczył. Tak naiwnie, szczególnie biorąc pod uwagę, że wielu utalentowanych dziennikarzy nie chciało wtedy zobaczyć, jak wygląda współpraca z wywiadem i musieli zadowolić się zwykłymi posadami. Zrobił to chyba jednak dla kariery.

Pogląd Michała Rżanka podziela Zenon Bartczak, były dyrektor Chrobrego i autor wielu historycznych opracowań na temat szkoły, w której przez wiele lat pracował z Marianem Wołoszańskim, ojcem Bogusława.

- Nie potępiam, ale szybko awansował w stanie wojennym, zrobił dużo nagrań, spożytkował to - wnioskuje emerytowany nauczyciel. Informacje o przeszłości wychowanka liceum zaskoczyły go jednak negatywnie. - Nie spodziewałem się. Ale fakt, trzeba przyznać, to był bardzo uzdolniony i aktywny chłopiec. Losy różnie się układają.

Na pytanie, co dalej z tytułem, Rżanek zdaje się rozkładać ręce. - Z jednej strony, gdyby się go zrzekł, to jakby się przyznał, to już przerabialiśmy... - No, ale się przyznał - drążę. - No tak, warsztatowo jest w porządku, ale to nie oznacza, że ma być honorowym. Z drugiej strony to za te książki i programy dostał tytuł - Rżanek wzdycha. - Nie wiem. Trzeba trochę dystansu.

To syn tej ziemi
Piotrkowska ulica nie ma takich dylematów. Na dziewięć przypadkowo zagadniętych osób, tylko jedna, nastoletnia, nie wiedziała kim jest Bogusław Wołoszański. Pozostali nie widzą powodu, żeby znanego dziennikarza pozbawiać honorów, a okolicznością łagodzącą jest właśnie fakt, że nie zaprzeczył współpracy z wywiadem.

Piotrkowianie zresztą traktują sprawę bardzo osobiście - urodzony tu dziennikarz, syn tej ziemi, przez lata bardzo ciekawie opowiadał o historii. I to jest najważniejsze - jak mówią ludzie - bo przecież to za te liczne tomy i programy telewizyjne został przez miasto wyróżniony.

- Znałem jego ojca osobiście, uważam, że tego tytułu nie trzeba zabierać - mówi Jan Maleszczyk. Współpracował? - Taka wtedy była rzeczywistość. Teraz to jest nagonka, która mnie się nie podoba. Mnie ta współpraca nie przeszkadza, żadna nowość, ani w Polsce, ani na świecie - kwituje Maleszczyk.

Podobne opinie przeważają. Wołoszański cieszy się w Piotrkowie dużym zaufaniem społecznym. Po ostatnich lustracyjnych wstrząsach odsłona tej karty z jego życiorysu już tak nie szokuje.

- Bardzo mu współczuję - mówi Ryszard Koziński, dyrektor Chrobrego w czasach, gdy dziennikarz był licealistą. - Bardzo wysoko go cenię, i wtedy gdy był uczniem i teraz. To co się dzieje, to krzywda dla Piotrkowa. Zrobili szpiega z człowieka, który chciał być za granicą, a to były takie czasy...

Dyrektor Koziński może długo opowiadać o Bogusiu, którego znał nie tylko przez szkołę, ale i znajomość z Wołoszańskim seniorem.

- To był chłopiec bardzo inteligentny, dobrze wychowany, co było widać - kultura, higiena, nie przeszedł obojętnie. A przecież u jednych te cechy są, u innych nie, trzeba to zaszczepić. I ta wiedza, wiedza. Byłem zdziwiony, gdy ujawniono, że współpracował, ale pamiętam okupację, więc patrzę na to inaczej - to nie kompromitacja. Nie wierzę, żeby komuś krzywdę zrobił. I mówi, że pieniędzy nie brał - też mu wierzę, bo go znam od tej strony. I wie pani? Ja mu wierzę, że on to robił, żeby móc wykorzystać w książkach. On taki jest.

Z igły widły
Dla Pawła Reisinga, redaktora piotrkowskiego periodyku kulturalnego i przewodniczącego Stowarzyszenia Kulturalnego Klub "Pod Hale", wywołana wnioskiem UPR dyskusja jest niesmaczna. Za równie niesmaczne co krzywdzące uważa publikacje "Rzeczpospolitej".

- Wielokrotnie miałem styczność z Bogusławem Wołoszańskim, był gościem m.in. organizowanego przez nas festiwalu "Mistrzowie filmu polskiego", gdzie ciekawie i wyczerpująco odpowiadał na pytania, a za swój przyjazd i występ nie wziął ani grosza. Czuje się piotrkowianinem i jest z tego dumny - przekonuje Reising, którego zdanie podzielają pozostali członkowie klubu "Pod Hale". - Mamy odczucie, że z igły robi się widły, tylko dlatego, żeby wywołać skandal, podkreślić swój antykomunizm. Nikt w tamtych czasach nie mógł być wysłany służbowo na zachód do pracy, gdyby nie miał kontaktu z wywiadem. Nawet paszportu by nie dostał. A jest w regionie jeszcze wielu donosicieli, że będzie na kogo krzyczeć. Tacy stanowiska, pieniądze osiągnęli tylko i wyłącznie poprzez wielką gorliwość w donoszeniu na zwykłych ludzi, natomiast Wołoszański zrobił karierę dzięki swojemu talentowi i wielkiej pracowitości.

Kto daje i odbiera...
Dla Bogusława Jakubowskiego, który pierwszy ruszył z krucjatą w obronie tytułu, wyciągnięte przez UPR argumenty świadczą o braku wiedzy i głupocie.

- Gierka przegraliśmy, ale tu będziemy zbierać podpisy, chodzić po ulicach - deklaruje przewodniczący Stowarzyszenia Weteranów Lewicy. "Pan Wołoszański miał odwagę potwierdzić swoje kontakty z polskim wywiadem i działał jak słusznie powiedział, dla dobra ojczyzny. W każdym państwie takich ludzi się wysoko ceni i wyróżnia. W Polsce potępia" - czytamy w oświadczeniu, które także już leży na biurku przewodniczącego piotrkowskiej rady.

Jako jeden z pierwszych wniosek poparł Artur Ostrowski, który w 2001 roku, jeszcze jako radny, głosował za przyznaniem Wołoszańskiemu honorowego tytułu. - Piotrkowianie szczycili się tym, że jest on synem ziemi piotrkowskiej i w dalszym ciągu tak uważają - mówi.

Stop tarantulom
- Spodziewałem się tego, bo tarantule są wszędzie - tak Bogusław Wołoszański zareagował na informację o wniosku w sprawie odebrania mu honorowego tytułu, choć od razu przyznał, że w przypadku Piotrkowa liczył na głosy opierające się nagonce na jego osobę. - Najsmutniejsze jest to, że pies z kulawą nogą nie zainteresował się tym, że otrzymałem ten tytuł, a odebranie staje się wielką sensacją - stwierdza. - Taka jest Polska, zwłaszcza IV Rzeczpospolita. Bardzo się cieszę, że jest tyle głosów poparcia i nie chodzi mi o zabranie tego tytułu, tylko gest, który powie szaleńcom - stop.

Sam, jak zaznacza, ma związane ręce. Na wgląd w dokumenty Instytutu Pamięci Narodowej, o który już wystąpił, musi czekać 3-4 miesięcy. - Bez prawa obrony poddano mnie temu samosądowi - mówi. - Została złamana i ustawa o IPN i naruszone dobra osobiste (B. Wołoszański nie pełni dziś żadnej funkcji publicznej, nie podlega lustracji - przyp. red.), w ogóle zostały naruszone podstawowe zasady cywilizowanego świata - dodaje.

Jak stwierdza, jego przykład to krok w stronę zastraszania dziennikarzy. - Wszyscy mogą stać się obiektem tych szaleńców. Nietzsche takich ludzi nazywał tarantulami, których jedyną radością jest ściągnąć w dół kogoś, kto nad nimi góruje, a potem patrzeć na ten upadek z wysoka. Mimo że od dwóch tygodni słyszy te same pytania, cierpliwie odpowiada o pracy wywiadowczej.

Własnoręczna notatka o współpracy? - Ależ proszę pani - charakterystyczny głos podnosi się - nie ma żadnych dowodów. To jest ogromna manipulacja. Przyklejono do mnie najrozmaitsze raporty, nie ma żadnego dowodu napisanego czy podpisanego przez mnie - to pierwsza sprawa. Druga - zarzuty jakobym kogokolwiek skrzywdził. Czy zarzut ze szpiegowaniem Polonii jest prawdziwy? A kogo miałem szpiegować? Czy usiłowałem dotrzeć do środowisk wspierających opozycję w Polsce? Nie! Czy usiłowałem nawiązać kontakt z członkami rządu emigracyjnego? Byłem bardzo daleko od Polonii. To jest tak dęta sprawa...

To był błąd
Biały wywiad - tak Bogusław Wołoszański określa swoje zadania wykonywane w Londynie dla rządu PRL. - To głębsze analizy, poważniejsze niż można dokonać siedząc w Polsce - opowiada i rzuca przykładami:

- Silnik Perkinsa to taki rewolucyjny, dieslowski silnik, nadzwyczaj oszczędny. Anglicy byli zainteresowani zainteresowaniem Polski tym silnikiem i stąd byłem zapraszany do zakładów, zdradzano mi tajemnice właśnie po to, by go sprzedać.

Inny przykład to wymiana informacji przed warszawską wizytą premier Margaret Thatcher. - Na całym świecie jest takie działanie korespondenta, staje się on łącznikiem często wykorzystywanym do przekazywania nieoficjalnych informacji.

Czemu nie ujawnił swojej przeszłości wcześniej? - To że państwo ujawnia pseudonimy oficerów wywiadu, fragmenty meldunków, to przecież pierwszy krok do złamania szyfrów sprzed 20 lat, a w wyniku takich działań został zagrożony polski wywiad dzisiaj. Miałem poczucie odpowiedzialności za to, co się działo.

Z pozostałymi pytaniami - m.in. o powody nawiązania współpracy, czy wszyscy musieli podpisywać zobowiązania - Wołoszański odsyła do książki, nad którą właśnie pracuje.

- Popełniłem błąd 22 lata temu, ale nie mogę w tej chwili wszystkiego powiedzieć - stwierdza.

* * * * *

Mówić wiele nie chcą też ci, którzy - jeżeli wniosek UPR trafi pod głosowanie rady - będą podnosić w jego sprawie ręce.

- Za szybko w Polsce ferujemy wyroki - zastrzega Marian Błaszczyński. Adam Gaik, przewodniczący klubu PiS w radzie miasta, też waży słowa. - Musimy poznać motywy przyznania tego tytułu. Nie mamy jako klub jeszcze wypracowanego stanowiska - przyznaje.

O powściągliwości w całej sprawie i poczekaniu na więcej faktów a nie doniesień medialnych mówi także prezydent Krzysztof Chojniak, który jednak jako jedyny otwarcie deklaruje: - Jeśli pan Wołoszański rzeczywiście był agentem wywiadu PRL, to nie wyobrażam sobie sytuacji, żeby nadal był honorowym obywatelem naszego miasta.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na piotrkowtrybunalski.naszemiasto.pl Nasze Miasto