Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dlaczego nasz synek nie żyje?

Marek Obszarny
Rodzice Kuby nie mogą pogodzić się z utratą syna
Rodzice Kuby nie mogą pogodzić się z utratą syna
Nikt nawet nie przeczuwał tragedii, kiedy 11-letni Jakub trafił do ośrodka zdrowia w Ręcznie. Czy to zatrucie – jak sądziła lekarka, czy wyrostek – jak się potem okazało w szpitalu – co do jednego ...

Nikt nawet nie przeczuwał tragedii, kiedy 11-letni Jakub trafił do ośrodka zdrowia w Ręcznie. Czy to zatrucie – jak sądziła lekarka, czy wyrostek – jak się potem okazało w szpitalu – co do jednego wszyscy są zgodni: od tego się nie umiera.

Lekarze sami nie mogą pojąć, co się stało. To był rutynowy zabieg, wyrostek jakich w piotrkowskim szpitalu usuwa się kilka tygodniowo. Młody pacjent w piątek był jeszcze w szkole, w poniedziałek miał wyjść ze szpitala, rodzice załatwiali samochód. Tego dnia wieczorem Kuba już nie żył…

Objawy ustąpiły, ale…

Rodzice do dziś nie mogą otrząsnąć się z szoku. Początków tragedii doszukują się już w połowie sierpnia. Wtedy to Kubie po raz pierwszy mocno dokuczył ból brzucha, wymiotował. Chłopiec w nocy nie szedł już do swojego pokoju, bo z trudem wchodził po schodach.

– W nocy się zaczęło, bolało go szczególnie z prawej strony – opowiada Agata Janiec, matka chłopca. – Nie czekaliśmy już do godzin przyjęć w ośrodku. Poszliśmy do naszego lekarza prywatnie, oczywiście zapłaciliśmy za wizytę. Pani doktor stwierdziła, że to zatrucie. Zwróciłam uwagę, czy to czasem nie wyrostek, bo syn skarżył się na ból z prawej strony i prawa noga mu cierpła. Ale pani doktor oburzona stwierdziła, że potrafi rozpoznać objawy.

Kuba dostał typowe leki i zastrzyki, jakie podaje się przy zatruciu. „Jadł pomidory” – zaznaczono w karcie zdrowia. Objawy ustąpiły, od 1 września poszedł do szkoły.

– Był jednak jakiś dziwny i markotny, nie zawsze mu się wszystko chciało, niby go nic nie bolało, a nieraz mówił: mamo, tak mi się nic nie chce – wspomina pani Agata.

Bóle powróciły 26 września. Był piątek, Kuba poszedł normalnie do szkoły. Do końca lekcji już nie doczekał, pani zwolniła go do domu. Tam zaczął wymiotować. Do ośrodka zdrowia pojechał z tatą. Diagnoza była taka sama, jak w sierpniu: zatrucie. Jednak w ośrodku Kuba prawie nie wychodził z ubikacji – wymiotował. Zanim tata wrócił z apteki, lekarze postanowili wysłać chłopca do szpitala. Skierowanie wypisano na oddział zakaźny.

Karetką zbyt długo?

Pojawił się pierwszy, wydawałoby się banalny, problem: jak Kuba ma trafić do szpitala? – Lekarz powiedział, że jak karetkę się wezwie, to ze 3 godziny trzeba będzie czekać – mówi Włodzimierz Janiec, tata chłopca. – W takiej sytuacji zaproponowałem, że może brat go podwiezie.

Bratowa wspomina: – Szwagier do mnie przyszedł zapłakany i pyta o męża, bo Kubuś jest strasznie chory i trzeba go zawieźć do szpitala. Ja mówię: jak to, karetki nie ma? Ano kazali, żeby było szybciej. U nas tak to jest generalnie załatwiane…

– Zlecenie na przewóz karetką napisałam, tylko podarłam – twierdzi Jolanta Wojtyra-Moneta z ośrodka zdrowia w Ręcznie, która leczyła Kubę. – Chodziło o to, że będzie szybciej zawieźć prywatnie, bo inaczej mogłoby to potrwać 3 godziny.

Rodzice twierdzą tymczasem, że zlecenia na karetkę nie było. – Dopiero później dopisano je w karcie – mówi pani Agata.

O krok od wyjścia

Kuba trafił w końcu do Szpitala Wojewódzkiego w Piotrkowie. Dyżur miał ordynator oddziału zakaźnego, który natychmiast rozpoznał… zapalenie wyrostka. Chłopca skierowano na chirurgię. Operację wyznaczono jeszcze tego samego dnia.
– Zadzwoniłam z domu o godz. 19, lekarz powiedział, że wyrostek był ropny, ale wycięli i wszystko jest dobrze – mówi mama Kuby. – Byłam więc spokojna, a w sobotę pojechaliśmy do niego w odwiedziny. Czuł się dobrze, sam wstawał z łóżka. Tylko tak się mnie dopytywał, czy na pewno przyjadę w niedzielę.

O to samo pytał w niedzielę rano, kiedy zadzwonił do rodziców. Potem dzwonił jeszcze raz, bo dowiedział się, że w poniedziałek prawdopodobnie wyjdzie ze szpitala. – Chciał się podzielić tą nowiną, był taki szczęśliwy, że wyjdzie do domu – tata kryje w dłoniach zapłakaną twarz.

– Przywiozłam mu ciepły kisiel, bo czuł się bardzo głodny, choć nie mógł jeść – dodaje mama. – Wieczorem próbowaliśmy załatwiać jakiś pojazd, żeby go w poniedziałek ze szpitala odebrać.

Śmiertelne zakażenie

W poniedziałek rano rodzice dowiedzieli się jednak, że tego dnia syn ze szpitala nie wyjdzie. Dostał biegunki. – Już w niedzielę miał biegunkę, ale pielęgniarka mówiła, żeby się nie martwić, bo to po operacji zupełnie normalne – mówi mama chłopca.

Kiedy pani Agata jechała odwiedzić syna, ze szpitala telefonowano do domu, że trzeba go przewieźć na intensywną terapię. – Kubuś był już na osobnej sali, miał podłączoną sondę do żołądka i cewnik. Był jeszcze przytomny, tylko taki bladziutki. Przyszli dwaj lekarze z OIOM-u, powiedzieli, że muszą go monitorować. Pielęgniarka uspokajała: niech się pani nie denerwuje, przecież jest pod dobrą opieką. Chirurg oznajmił, że wdała się posocznica. Nie miałam pojęcia, co to jest. Powiedziano, że stan jest dość poważny i konieczna będzie druga operacja, bo zrobił się ropień, który cofa się na organizm. Pani Agata wróciła do domu. Do szpitala zadzwoniła wieczorem. – Jeżeli ma pani czym, to proszę natychmiast przyjechać, bo syn jest w bardzo ciężkim stanie – polecił lekarz około 21.

– Wpuścili nas na blok operacyjny, ale kazali czekać na lekarza. Pielęgniarka tylko wyjrzała i powiedziała: proszę jeszcze chwilę poczekać. A oni go właśnie w tym czasie trzeci raz, ostatni już, reanimowali.

O godz. 22.15 chłopiec zmarł.

To nie nasze bakterie

To był szok. Nie tylko dla rodziny, także dla mieszkańców Ręczna i okolic. Nawet sami lekarze nie mogą pojąć, jak to się stało. – Zaczęło się w Ręcznie, a Piotrków tylko wykonał wyrok – komentuje dziś rozgoryczona matka chłopca.

Winnych jednak nie ma. Jolanta Wojtyra-Moneta: – Dla mnie to też było duże przeżycie, bo prowadziłam to dziecko od urodzenia. Uważałam, że objawy świadczyły o nieżycie jelitowo-żołądkowym i nie wskazywały na wyrostek. Rodzice nie powinni mieć do mnie pretensji, odesłałam go przecież od razu do szpitala.

Diagnozę z sierpnia lekarka uważa za prawidłową. – Niemożliwe, żeby przez półtora miesiąca chodził z zapaleniem wyrostka. Zresztą przeszło mu po sierpniowej wizycie.

Kuba był w ośrodku zdrowia jeszcze kilka dni przed feralnym piątkiem, robiono mu próbę na gruźlicę, lekarka stwierdziła, że jest zdrowy.

– Nie wiem, co tam się działo w Piotrkowie. Sama się zdziwiłam, że jest takie rozpoznanie, ale szpital jest od tego, żeby dodatkowo diagnozować – dodaje J. Wojtyra-Moneta.

Doktor Zbigniew Kococik, ordynator oddziału chirurgicznego Szpitala Wojewódzkiego w Piotrkowie, uczestniczył w drugiej operacji chłopca. Ceniony chirurg, 30 lat praktyki. W tym czasie zetknął się zaledwie z trzema lub czterema zgonami po wycięciu wyrostka. O przypadku Kuby mówi wprost: – To pierwszy zgon dziecka po operacji wyrostka robaczkowego, z jakim miałem do czynienia. Sprawa jest dla mnie tragiczna.

Również jego zdaniem nie jest możliwe, by Kuba miał kłopoty z wyrostkiem już w sierpniu. – Zapalenie wyrostka to kwestia kilku godzin, góra kilku dni. Nie może być ostrego zapalenia, które trwa tygodniami – mówi. – Nawet jeśli są podobne objawy, to trudno interpretować je jako tę samą chorobę. Być może działo się coś już wcześniej, ale trudno byłoby to uznać za zapalenie wyrostka.

Coś jednak musiało się wydarzyć. Co? – Nie wiem, dlaczego ten dzieciak zginął – doktor Kococik rozkłada ręce. – Posocznica, czyli uogólnione zakażenie, miała u chłopca przebieg piorunujący. Pooperacyjne powikłania infekcyjne zdarzają się, ale nie pamiętam, by miały tak dramatyczny i szybki przebieg.

Ordynator mówi, że dziecko wydawało się zdrowe. – Stan po zabiegu nie wskazywał na żadne powikłania. Zaczął się pogarszać w niedzielę wieczorem – dodaje. – Posocznica to bardzo rzadkie powikłanie. Wynika z zaburzeń odporności organizmu, ale ich tło nie zawsze da się określić. Nic takiego nie zdarzyło się podczas operacji, żeby można to zinterpretować jako przyczynę posocznicy. Pierwsza operacja była niezbędna i nawet jeśli wystąpiło powikłanie, to nie można go było uniknąć. Chłopiec nie był zakażony bakterią szpitalną – co wykluczyły badania – to były jego własne bakterie.

Lekarze zwolnieni z tajemnicy

Tymczasem w sprawie tajemniczej śmierci syna rodzice zawiadomili prokuraturę oraz izbę lekarską. Podczas śledztwa przesłuchano około 25 osób, w tym cały personel medyczny, zabezpieczono pełną dokumentację i wyniki sekcji. Wynika z niej, że przyczyną zgonu było rozlane ropne zapalenie otrzewnej z następową posocznicą.

Prokurator dwukrotnie musiał występować do sądu z wnioskiem o zwolnienie świadków z tajemnicy lekarskiej. Zeznania lekarzy objęte są z kolei tajemnicą śledztwa.

– Pokrzywdzeni będą teraz proszeni o zapoznanie się z materiałami postępowania, mogą zgłosić dodatkowe wnioski dowodowe – mówi Witold Błaszczyk, rzecznik prokuratury. – Po tych czynnościach zapadnie decyzja albo rozszerzony zostanie zakres dowodów.

Sprawąę zajęła się także Okręgowa Izba Lekarska, która wszczęła postępowanie wyjaśniające, dotyczące personelu oddziału chirurgii szpitala.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wskaźnik Bogactwa Narodów, wiemy gdzie jest Polska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na piotrkowtrybunalski.naszemiasto.pl Nasze Miasto