Ta zbrodnia wstrząsnęła Piotrkowem Trybunalskim. Od tygodnia mieszkańcy mówią o niej na ulicach, w domach, sklepach, autobusach. Wszyscy zadają dwa pytania: kto i dlaczego z zimną krwią zastrzelił 54-letniego Wojciecha Kulbata, radnego miejskiego, przedsiębiorcę, działacza sportowego?
Policja i prokuratura do tej pory nie mają się czym pochwalić. Odmawiają przy tym jakichkolwiek informacji na temat przebiegu śledztwa.
A im mniej wiarygodnych wieści, tym więcej hipotez obiega Piotrków. Rabunek, wyrok mafii, podejrzane kontakty z przeszłości, nielegalne interesy, wygrana w pokera, niespłacone długi, zemsta konkurencji, a nawet związki z agenturą i zapowiadana publikacja raportu o WSI - pojawiają się wśród obiegowych wersji przedstawiających przyczyny tragedii.
Zabójcę widziała prawdopodobnie 51-letnia Jolanta K., wdowa po zamordowanym, która (wbrew plotkom o jej śmierci) nadal walczy o życie na oddziale intensywnej opieki medycznej szpitala wojewódzkiego w Piotrkowie Trybunalskim. Dzień i noc pilnuje jej grupa antyterrorystów. Na oddział mogą się dostać tylko osoby ze specjalnej listy. Okna zostały zasłonięte kamizelkami kuloodpornymi.
Kobieta utrzymywana jest w stanie śpiączki. Do końca tygodnia lekarze mają podjąć próbę jej wybudzenia. Rokowania są niepewne, a szanse, że będzie cokolwiek pamiętać z chwili ataku - bliskie zera.
14-letnia Kamila, córka Kulbatów, feralnego dnia była na zimowisku.
Po egzekucji
W czwartkowy wieczór wszyscy siedzieli przed telewizorami. Właśnie rozpoczęła się transmisja meczu o finał mistrzostw świata polskich szczypiornistów z Duńczykami, gdy do jednego z domów przy ul. Karolinowskiej w Piotrkowie zapukała zakrwawiona Jolanta Kulbat. Zdążyła wypowiedzieć kilka słów i upadła na progu. Pogotowie zabrało ją do szpitala, gdzie od razu trafiła na stół operacyjny i przeszła trepanację czaszki.
Policjanci w domu Kulbatów zastali zakrwawione drzwi, otwarty garaż, a w nim ciało Wojciecha Kulbata - leżało oparte o terenowego nissana, poszarpane ranami postrzałowymi. Obok kałuża krwi i łuski.
Morderca oddał siedem strzałów. Celował z bliska z broni krótkiej - wykazała sekcja zwłok, którą przeprowadzono w Łodzi. - Pięć strzałów w plecy w okolice lewej łopatki oraz dwa strzały w tył głowy - mówi Witold Błaszczyk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Piotrkowie.
Kulbat zginął prawdopodobnie zaraz po wyjściu z samochodu, między 18.20 a 18.40, półtorej godziny przed tym, jak jego żona zemdlała na progu domu sąsiadów. Kobieta wróciła do domu jeszcze zanim sprawca opuścił miejsce zbrodni. Zdążyła wjechać do garażu audi A6 i zaparkowała tuż za nissanem. Zabójca najwyraźniej nie był na to przygotowany, bo zamiast broni palnej użył betonowej kostki, którą zadał kobiecie potężne ciosy w głowę. Zaatakowana osunęła się, zostawiając krwawe ślady na przeszklonych drzwiach tarasu. Sprawca był przekonany, że Jolanta Kulbat nie żyje.
Policja szukała broni w studzienkach kanalizacyjnych - bez rezultatu.
Niebezpieczna praca
Kantor, który Kulbatowie prowadzili w piotrkowskim Domu Handlowym "Sezam", radny zamknął o godz. 18. Tuż przed wyjściem obsługiwała go Bogumiła Olczyk, ekspedientka na stoisku spożywczym. - Byłam już w magazynie, ale pan Wojtek chciał jeszcze zrobić zakupy - relacjonuje.
Feralnego wieczora na Karolinowskiej nikt nic nie słyszał. - Telewizory wszędzie grały, zimno, to każdy w domu siedział - mówi pani Maria, dwie posesje od miejsca tragedii.
Najbliżej Kulbatów mieszkają osoby z ich rodziny, ale rozmawiać nie chcą. Mężczyzna z domu obok wypuszcza dwa wilczury i podchodzi do ogrodzenia. - Nie będę nic mówił - ucina. - Nas wtedy nie było w domu - tłumaczy kobieta z domu naprzeciwko.
Piotrkowianie nie mogą uwierzyć w to, co się stało. - To szok. Gazety u mnie kupowali - mówi Bożena Galuś i dodaje to, co wszyscy: - Mili, ciepli ludzie.
Przerażeni są właściciele innych kantorów w mieście. Zwłaszcza że - jak podkreślają - w Piotrkowie nie tylko nigdy nie doszło do podobnej egzekucji, ale też nikt nie zetknął się nawet z próbami wymuszania haraczy.
- Odkąd się o tym dowiedziałam biorę proszki na uspokojenie i ciągle nie mogę uwierzyć w to, co się stało - mówi współwłaścicielka pobliskiego kantoru przy ul. Słowackiego. - To niebezpieczna praca i teraz najważniejsze, czy motyw był rabunkowy, bo to oznaczałoby, że jesteśmy szczególnie zagrożeni - dodaje jej mąż.
Z domu Kulbatów nic jednak nie zginęło. Zabójcy nie interesowały ani drogie samochody właścicieli, ani pieniądze, które najprawdopodobniej miał przy sobie w aucie. Według nieoficjalnych informacji, policja znalazła przy ofierze 53 tysiące złotych.
- Nie mam nic do powiedzenia - ucina, pytany o tę kwotę, prokurator Błaszczyk. - Nie mogę nic mówić - dodaje Tomasz Józefiak, komendant miejski policji w Piotrkowie.
Podwójny wizerunek
Na temat wersji rozważanych przez śledczych docierają szczątkowe informacje. - Prawdopodobnie sprawca był sam i musiał czekać na ofiarę na terenie posesji - mówi Joanna Kącka z biura prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. - Pod uwagę branych jest kilka wersji zdarzenia, w tym i ta, że motywem działania sprawcy był rabunek. Niewykluczone jest też, że przyczyn tego, co się stało, należy szukać w dawnych czasach.
A ze swojej przeszłości Wojciech Kulbat nie był dumny i robił wszystko, by zatrzeć wizerunek cinkciarza handlującego dolarami pod Peweksem. Miał też na koncie wyrok i odsiadkę za rozbój sprzed kilkudziesięciu lat.
- Około 18 lat temu zmienił się, wyrwał się z tego, przestał palić, pić - nawet podczas bankietów ani kropli nie brał do ust - mówi, prosząc o anonimowość, znajomy z tamtego okresu.
Tydzień przed śmiercią Kulbat był honorowym gościem prezydenckiego koncertu noworocznego i z rąk prezydenta miasta Krzysztofa Chojniaka odbierał w błyskach fleszy doroczną nagrodę prezydenta. Przyznano ją Atletycznemu Klubowi Sportowemu za zdobycie drużynowego mistrzostwa Polski w zapasach. Kulbat był wiceprezesem AKS.
Wyciągał dzieci z bram
Kiedyś Kulbat sam trenował zapasy, teraz już tylko je wspierał, ale każdy, kto go znał od tej strony, nie może się nachwalić, ile wkładał w ten sport serca. Szczególną opieką otoczył najmłodszych zawodników. Były prezydent Andrzej Pol poznał go bliżej podczas pracy w radzie miasta. - Jego głównym celem było działanie dla młodych ludzi, którym się nie przelewa i którzy mieli często złe wzorce rodzinne. Zapasy uczą walki, ale także zasad fair play, a jemu chodziło o wyrwanie tych młodych chłopców z zaklętych kręgów.
Publicznie zaczął być znany od ostatnich wyborów samorządowych, gdy wystartował z założonego przez lokalnych przedsiębiorców komitetu Rozwój i Gospodarność. Dostał 160 głosów i wszedł do rady miasta.
Paweł Załoga, szef klubu radnych Rozwój i Gospodarność, ostatni raz widział się z nim na prezydenckim koncercie noworocznym. - Przywitaliśmy się i, jak się potem okazało, było to zarazem pożegnanie - mówi Załoga.
- Jako radny szybko się uczył, miał trafne komentarze i polemiki, mielibyśmy wszyscy z niego dużą pociechę. Nigdy nie widziałem go w towarzystwie żadnych podejrzanych typów.
Ukryte dochody
Wątpliwości budzą jednak dochody przedsiębiorcy, zwłaszcza w zestawieniu z jego oświadczeniem majątkowym, które pod koniec grudnia ubiegłego roku złożył jako radny. Nie przyznał się w nim do prowadzenia działalności gospodarczej (prawdopodobnie kantor przepisał na żonę), choć od lat jest członkiem Regionalnej Izby Gospodarczej w Piotrkowie. Swoje oszczędności określił na 30 tys. zł, a jedyne dochody, jakie ujawnił, pochodzą z wynajmu lokali w kamienicy (18 tys. zł) i sprzedaży papierów wartościowych (niecałe 8 tys. zł). Najbardziej intrygująca jest jednak rubryka dotycząca zaciągniętych pożyczek i kredytów. Napisał, że pożyczył na planowane inwestycje 241 tys. zł od prywatnych osób.
Oprócz samochodów, Kulbat miał kamienicę przy Słowackiego, głównej ulicy miasta, a niedawno kupił kolejną w al. 3 Maja. To kosztowne inwestycje jak na kieszeń właściciela małego kantoru, do którego nikt nie przyjdzie wymienić więcej niż kilkaset euro.
- Nie ma co ukrywać, miał liczne znajomości i duże pieniądze przechodziły przez jego ręce. Przecież nie wszyscy chcą, żeby o takich transakcjach wiedziały banki - mówi kolega zmarłego.
Wychwala go piotrkowianin Henryk Alama, który mieszka w należącej do Kulbata kamienicy przy ul. Słowackiego. - Wspaniały gospodarz. Wcześniej przez lata nie mogliśmy się doprosić wymiany starych okien, a on wymienił je od razu, nie pobierając od lokatorów ani złotówki.
Pożyczkami, które pozaciągął Kulbat, zaskoczeni są jego koledzy, piotrkowscy przedsiębiorcy, którzy działali z nim w Regionalnej Izbie Gospodarczej i w razie potrzeby nie odmówiliby pomocy. - Wojtek pożyczał jakieś pieniądze? - wątpi przedsiębiorca Witold Maćkowiak. - Był osobą zamożną i to dla mnie kompletne zaskoczenie, że on w ogóle od kogoś coś pożyczał - dodaje Zbigniew Wilk, prezes RiG w Piotrkowie.
Zobowiązania Kulbata nie dziwią natomiast jego wieloletniego przyjaciela Karola Sali. - Cieszył się zaufaniem ludzi, a przy tym miał majątek na zabezpieczenie, więc jeśli ktoś mu pożyczył nawet większą sumę, mógł być pewny, że Wojtek odda.
Z informacji przekazanych przez łódzką policję wynika, że Wojciech Kulbat krótko przed tragedią obawiał się czegoś i był ostrzegany przed niebezpieczeństwem.
Znajomi niczego jednak nie zauważyli. Sala widział się z nim dzień wcześniej. - Nie było po nim widać żadnego zaniepokojenia. Rozmawialiśmy o sprawach związanych z turniejem. Jutro w Piotrkowie rusza zapaśniczy Puchar Polski, a na Wojtku spoczywał główny ciężar organizacji imprezy.
* * * * *
Zabójstwo Wojciecha Kulbata i próba zamordowania jego żony to w Piotrkowie najbardziej wstrząsająca zbrodnia od lat. Nad rozwikłaniem tej zagadki pracuje powołana przez komendanta wojewódzkiego specjalna grupa najlepszych śledczych. Do wczoraj bez widocznych efektów.
Zakaz krzyży w warszawskim urzędzie. Trzaskowski wydał rozporządzenie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?