Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Marta Dymek: "Wywróciłam życie do góry nogami, żeby zająć się wegańską kuchnią" [Rozmowa MM]

AG
Marta Dymek, autorka bloga Jadłonomia
Marta Dymek, autorka bloga Jadłonomia Archiwum prywatne
Z Martą Dymek, autorką książki "Jadłonomia. Kuchnia roślinna – 100 przepisów nie tylko dla wegan", rozmawialiśmy o wegańskich mitach, idei slow food i bezmięsnym grillowaniu.

Marta jest po dwudziestce. Mieszka na warszawskim Mokotowie. Dwa lata temu rzuciła pracę w agencji reklamowej, ponieważ chciała poświęcić się gotowaniu. Dziś mówi, że to była najlepsza decyzja w życiu. Nic dziwnego. Jej autorskiego bloga odwiedza co miesiąc milion osób, książka "Jadłonomia. Kuchnia roślinna – 100 przepisów nie tylko dla wegan" okazała się bestsellerem i doczekała się już trzech dodruków. Polacy ją pokochali, bo mimo, że w rzeczywistości kotletów schabowych, flaczków i golonki namawia ludzi do wegańskiego jedzenia, to robi to w sposób taktowny i przyjazny. O swoich daniach opowiada tak, że aż ślinka cieknie.

Rzuciła Pani pracę w agencji reklamowej, żeby w pełni oddać się pasji gotowania. Bliscy chyba byli w szoku?

Znajomi byli zaskoczeni, a moi rodzice byli przerażeni! Skończyłam dobre studia, miałam porządną pracę, a zdecydowałam się obrócić całe życie do góry nogami, żeby zająć się wegańską kuchnią. Na początku nie było łatwo, ale dzięki determinacji i wielu nieprzespanym nocom udało mi się dopiąć swojego, czyli zająć się kuchnią roślinną na serio.

Pani przygoda z kuchnią roślinną zaczęła się w wieku 16 lat. To było jakieś dziesięć lat temu. Wtedy nie było aż tylu wegan. Skąd czerpała Pani inspiracje do swojej kuchni?

Na początku przepisów szukałam w starych, poczciwych książkach takich jak "Kuchnia Jarska" lub "Kuchnia Polska", przekopywałam też zagraniczny internet w poszukiwaniu nowych inspiracji. Potem zaczęłam w wakacje wyjeżdżać za granicę, aby popracować w wegańskich i wegetariańskich restauracjach i jak najwięcej się nauczyć – to była prawdziwa szkoła życia! Ale opłacało się, bo z czasem nie potrzebowałam już przepisów, a gotowanie stało się wielką przyjemnością.

Ta przyjemność trwa do dziś. Do jakich roślinnych smaków najchętniej Pani wraca?

Szczególnie miejsce w moim sercu ma kuchnia izraelska, która jest połączeniem wpływów kuchni arabskich, afrykańskich i europejskich. Takie dania jak hummus (pasta z ciecierzycy, czosnku i sezamu), ful (gulasz z fasoli, bobu lub soczewicy) czy baba ghanoush (pasta z bakłażana i sezamu) nie znudzą mi się nigdy.

Weganizm chyba nie może być nudny. Ostatnio jest bardzo popularny. Jak Pani myśli, weganizm stał się po prostu modny, czy Polacy naprawdę zaczynają się zastanawiać nad tym, co jedzą?

Oczywiście, że to drugie! Wraz ze wzrostem świadomości tego, jak wiele wokół jest przetworzonych produktów i jak niskiej jakości są importowane, całoroczne warzywa ponownie doceniono polskie, lokalne produkty takie jak kasze, mąki, pełnoziarniste pieczywo oraz wspaniałe warzywa i owoce. Kiedy raz spróbuje się smaku dojrzałych pomidorów, kruchej sałaty albo majowych szparagów trudno jest później wrócić do starych przyzwyczajeń, bo czuć różnicę.

Starsi chyba tej różnicy nie czują. Mam wrażenie, że oni boją się kuchni wegańskiej. Dlaczego?

Osoby starsze mają mocno zakorzenione kulinarne przyzwyczajenia i być może trudniej jest się im nauczyć nowego podejścia do kuchni, gdzie w centrum talerza nie znajduje się kawałek mięsa, a warzywa nie są jedynie dodatkiem. Nie ma jednak rzeczy niemożliwych, na moich warsztatach coraz częściej spotykam osoby starsze, które postanowiły zmienić jadłospis i przejść na weganizm – i naprawdę świetnie im idzie!

W Polsce wszystkie „–izmy” kojarzą się negatywnie (faszyzm, nazizm, rasizm, komunizm). Jak wyjaśnić Polakom, że weganizm nie jest szkodliwy?

To prawda, że weganizm już samą nazwą może odstraszać tych bardziej zachowawczych, dlatego ja zdecydowałam się mówić o kuchni roślinnej. W ten sposób chce pokazać, że to kuchnia dla każdego, a nie tylko dla zagorzałych wegan i wegetarian. Nie trzeba zmieniać od razu wszystkich nawyków i rezygnować z dnia na dzień z mięsa, żeby przyrządzić sobie wegańskie burgery albo smalczyk z fasoli.

Modne są ostatnio tzw. śniadania na trawie. Koncepcja ta wydaje się bliska zarówno wegetarianom i weganom, a na pewno wyznawcą idei slow food. Czy są jakieś elementy wspólne dla wyznawców tych trzech kuchni?

Zarówno wegetarianie, weganie jak i osoby jedzące zgodnie z ideami ruchu slow food przywiązują dużą wagę do lokalności i sezonowości produktów. Bo przecież w wegetarianizmie nie chodzi o to, żeby przez cały rok jeść sałatę lodową i importowane z dalekich krain pomidory, a żeby wykorzystać polskie, sezonowe warzywa – w zimie sięgnąć po kiszone ogórki, buraki i warzywa strączkowe, a pomidorami cieszyć się latem, kiedy dojrzeją te uprawiane przez polskich rolników. Dzięki temu spożywane przez nas jedzenie jest lepszej jakości, smaczniejsze i o wiele zdrowsze.

Czyli same plusy? Co przeciętnemu człowiekowi daje weganizm?

Weganizm otwiera na nowe smaki i produkty – kiedy rezygnuje się z mięsa i nabiału, przy okazji rezygnuje się też z dawnych kulinarnych przyzwyczajeń, a na ich miejsce pojawiają się nowe. W ten sposób można rozkochać się w smaku awokado na żytnim chlebie, soczewicy z wędzoną papryką lub tahinie (pasta z prażonego sezamu) dodawanej do zupy. Na samą myśl robię się głodna!

Ja też, aż ślinka cieknie. Tylko, że tradycyjna polska kuchnia kojarzy się z czymś sycącym, tłustym i mięsnym. Czy weganie mogą czuć się w jakimś stopniu dyskryminowani?

Chociaż kuchnia polska kojarzy się z tłustymi mięsami i kotletami to jest też całe mnóstwo polskich dań, które od zawsze, zupełnie na marginesie są wegańskie. Barszcz z uszkami, kisiel czy kompot to sztandarowe polskie dania, które są zupełnie roślinne, a przeszukując stare książki kulinarne można znaleźć ich o wiele, wiele więcej. Dlatego moją małą misją jest odkopywanie ich i przypominanie o nich na blogu lub w książce.

Książka łamie stereotypy. Jaki jest najbardziej denerwujący mit na temat wegan?
Chyba ten, że ciągle jedzą kotlety sojowe – od miesięcy ich nie jadłam, przecież jest tyle innych pysznych rzeczy do wyboru!

Proszę przyznać, która potrawa skradła Pani serce i zostanie w nim na zawsze?

Zdecydowanie hummus, czyli pasta z ciecierzycy i tahiny! Zawsze mam w lodówce pudełko pełne domowego hummusu, w zimie z dodatkiem suszonych pomidorów, wiosną ze świeżą kolendra, a latem z dojrzałym bakłażanem.

Rozmawiała: Agnieszka Gałczyńska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto