Jeszcze przez kilka miesięcy mieliśmy nadzieję, że się pojawi. Ale przepadł i na zawsze został moim wyrzutem sumienia, że mogłam zrobić coś więcej, nie pozwolić mu zginąć - mówi Joanna Mulawa, nauczycielka z Piotrkowa Trybunalskiego z Fundacji Miasto Kotów.
To doświadczenie zostawiło głęboką rysę, ale, jak dodaje, los płata figle - od niedawna pomaga kocurkowi, który trafił na ich podwórko w podobnych okolicznościach i ma podobne umaszczenie. Matjasek ma się już całkiem dobrze, z pomocą FMK udało się go wyleczyć, wykastrować i aktualnie szuka nowego, stałego domu.
- Gdzieś głęboko w sercu czuję, że dostaliśmy drugą szansę, by pomóc prawie identycznemu kotu, ale o Kitku nigdy nie zapomnimy - mówi Joanna
.
Te kocie sprawy... łączą
O FMK Joanna dowiedziała się, kiedy sama potrzebowała pomocy w „kocich sprawach”. Dzięki fundacji udało się wyleczyć i wykastrować stado kilkunastu kotów, które od lat rozmnażały się w niekontrolowany sposób, chorowały i umierały. - Już nie pamiętam, co bardziej skłoniło mnie do dołączenia do fundacji: poczucie wdzięczności czy chęć robienia w życiu czegoś dobrego? - mówi.
Podobnie przygoda z wolontariatem w Fundacji zaczęła się dla Wioletty Sobczyk, urzędniczki piotrkowskiej skarbówki. Koty niespecjalnie lubiła, ale że nie mogła obojętnie przejść obok tych, które doświadczyły krzywdy, została i pokochała te stworzenia.
Inaczej było w przypadku Marcina Roszkowskiego, doktora nauk humanistycznych, który na co dzień wykłada na Uniwersytecie Warszawskim. Jak podkreśla, koty były mu bliskie odkąd pamięta, a wraz z wiekiem przyszła świadomość tego, w jakich warunkach żyją w mieście oraz decyzja, że trzeba im pomagać.
- Napatrzymy się na krzywdę zwierząt, która często wynika z ignorancji człowieka, ale dajemy szansę zwierzętom porzuconym, próbujemy polepszyć komfort życia tym wolno żyjącym, wzrasta też świadomość ludzi, którzy na początku z dystansem patrzyli na naszą pracę - mówi Marcin.
Dziś wśród członków i wolontariuszy Fundacji są przedstawiciele tylu grup społecznych i zawodów, że kiedy się spotykają żartują, że gdyby nie miłość do kotów, mogliby się nigdy nie spotkać i wiele przyjaźni przeszłoby im koło nosa.
- A czy to ważne, czy ktoś jest lekarzem czy pracownikiem fizycznym? Jak ma się w sercu miłość do zwierząt, to się zawsze dogada - kwituje Piotr Kutyła, emerytowany policjant z Piotrkowa, który wraz z żoną prowadzi dom tymczasowy i jak wielu innych wolontariuszy FMK pełni dyżury w tzw. szpitaliku.
Joanna nie ma wątpliwości, że - szczególnie w miastach - koty to najbardziej zaniedbana grupa zwierząt. - Przez miasto i przez ludzi, którzy je otaczają, którzy powinni pomagać, a tego nie robią - mówi.
Tęczowy Most... nie idź tam
Wolontariusze przyznają, że czasami trudno godzić pracę zawodową z dodatkowymi obowiązkami. Czasem też mają poczucie bezsensu, bo niejednokrotnie rozmiary krzywdy i bólu, z jakimi się spotykają, są tak duże, że trudno je udźwignąć.
- Zwłaszcza gdy kociak przegrywa walkę o życie i kiedy bardzo chcę pomóc, a nie mogę. A także wtedy, gdy ludzie mnie ranią oceniając, a nie znając mojej sytuacji - mówi Wioletta Bajon z Piotrkowa, która w Fundacji działa na wielu frontach, jednocześnie poświęcając się wychowaniu uroczych bliźniaczek.
O tych najtrudniejszych przypadkach, które zostają w sercach i głowach na zawsze, trudno im mówić. - To była drobniutka kotka Yoko z przetrąconym kręgosłupem, postępującym paraliżem i z wielką nadzieją i ufnością w oczach - wspomina Wioletta Sobczyk. - Zawiozłyśmy ją na tomograf, ale okazało się, że jedynym wyjściem na skrócenie jej cierpienia jest eutanazja.
Agnieszka, kurator sądowy z Piotrkowa, nawet nie próbuje ukrywać łez, kiedy znajduje w telefonie zdjęcie Lili. - Kotka z guzem na nosie. Tyle opieki, zabiegów, inhalacji, głaskania i tyle jej ufności do człowieka, mruczenia... we wrześniu ubiegłego roku diagnoza nie pozostawiła złudzeń - opowiada.
- Afi miała ok. tydzień, kiedy została znaleziona, chudziutka, zimna i sama na chodniku, żyła tylko jeden dzień... - mówi Marta Kenkel z Mierzyna, która całkowicie poświęciła się ratowaniu zwierząt i jest specjalistką w „odchowywaniu” tych najmniejszych, najbardziej bezbronnych, jak choćby Celiny, która w trzecim dniu swojego życia została wyrzucona na śmietnik. - Wiele nocy nie przespałam, ale dziś to już duża babka - śmieje się Marta.
Na szczęście tych, którym udaje się pomóc (choć m.in. przez zaawansowany koci katar czy okrucieństwo człowieka zostają niepełnosprawne) i tych, które całkiem odzyskują zdrowie, jest znacznie więcej. I to one, jak mówią wolontariusze, swoją wdzięcznością, a potem szczęśliwym i długim życiem w domach stałych, przywracają wiarę w to, co robią.
- Luśka została postrzelona, ponad rok trwało leczenie, przeszła cztery operacje, a dzisiaj nikt by po niej nie poznał, że stała już na Tęczowym Moście - mówi Wioletta Bajon.
Prezes... z pampersem
To była mała, szara kulka, która leżała koło jednego ze sklepów w gminie Drzewica. Minęły ją dziesiątki klientów, nim jedna kobieta pochyliła się i zawiozła tę szarą kulkę do kliniki weterynaryjnej w Opocznie.
Tak Silver, bardziej znany jako Prezes, trafił pod opiekę FMK. Miał zaledwie miesiąc i był w opłakanym stanie - wychudzony, słaby i z oskórowanym ogonkiem. Najgorsze było jednak to, że na skutek silnego kopnięcia albo pociągnięcia za ogon doszło do zerwania lub zmiażdżenia nerwów w końcowym odcinku kręgosłupa, przez co Prezes bezwiednie się wypróżnia i do końca życia musi korzystać z pieluszek.
O stałą i trudną opiekę zadbała Iza Ziubińska, technik weterynarii z Tomaszowa Mazowieckiego, wolontariuszka FMK.
- Prezes codziennie jeździ ze mną do pracy, bawi się z psimi i kocimi pacjentami, a niektórzy specjalnie przyjeżdżają na „audiencje” w jego gabinecie - mówi Izabela. Jak dodaje, Prezes jeździ też razem z nią po Polsce, przyzwyczaił się do szelek i smyczy, ale ludzie różnie na niego reagują. Niektórzy dziwią się i radzą kota uśpić... - Dla większości jest jednak nadzieją i przykładem, że z niepełnosprawnością można szczęśliwie żyć - mówi, przypominając, że Prezes ma setki fanów na FB.
Na Instagramie z kolei swój profil ma Rolex, którego uratowała Dagmara Roszkowska, bibliotekarka z Piotrkowa, prezes FMK. Maluch został odebrany z rąk bawiących się nim na podwórku dzieci, był bardzo mały i wycieńczony. Dziś to wielki, zdrowy kocur, który od 6 lat mieszka w Warszawie.
Tylko mnie... kochaj
Piotrkowska FMK powstała sześć lat temu. Założyły ją prawniczka Małgorzata Świtalska (obecnie wiceprezes) i Dagmara Roszkowska. Od tego czasu FMK pomogła 700 chorym, skrzywdzonym zwierzętom, wybudowała 150 domków dla kotów wolno żyjących i wyadoptowała prawie 400 zwierząt - nie tylko kotów, bo zdarzały się też psy, świnki morskie i króliki. Prowadzą ponadto działalność edukacyjną, porady, wydają broszury i ulotki dotyczące kastracji, prawidłowego żywienia i opieki nad kotami miejskimi. FMK można znaleźć m.in. na Facebooku, Instagramie, Twitterze i Pintereście.
FMK odławia koty wolno żyjące do zabiegów, leczy i wypuszcza w miejsce bytowania. Bezdomne i porzucone, które nie radzą sobie w środowisku miejskim, do czasu znalezienia opiekuna, który pokocha i ofiaruje dom na zawsze, zostają pod opieką Fundacji w domach tymczasowych - obecnie bardzo poszukiwanych, w których dostają szansę na drugie życie.
- Najważniejsze jest to, że ratujemy zdrowie i życie zwierząt oraz poznajemy cudownych, mądrych ludzi, którzy przyjmują je pod swój dach i doceniają nasz trud - dodaje Dagmara.
Dziennik Zachodni / Wielki Piątek
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?