Od siedmiu tygodni państwo Lubczyńscy z Piotrkowa pozbawieni są samochodu, który służył im do prowadzenia działalności gospodarczej. Auto zatrzymano w majestacie prawa, choć nikt nie wyjaśnił – dlaczego.
– To kradzież w imieniu prawa – denerwuje się Witold Lubczyński.
– Zostaliśmy postawieni w sytuacji, w której musimy udowodnić, że nasza własność jest faktycznie naszą własnością. To jakaś chora sprawa, a całą winę za ten absurd ponosi niekompetentna pani prokurator.
Wszystko zaczęło się w czerwcu ubiegłego roku, kiedy synowie państwa Lubczyńskich pojechali pontiakiem należącym do rodziców na zakupy do Łodzi. Na parkingu przed Selgrosem w widowiskowy sposób zatrzymała ich policja. Samochód odstawiono na lawecie na policyjny parking, a Pawła i Tomka zawieziono na komisariat. Zabrano im telefony komórkowe.
Okazało się, że pewien mężczyzna rozpoznał pontiaka jako samochód, który rok wcześniej skradziono mu z łódzkiego komisu. Po kilku godzinach wyjaśnień, sprawdzania dokumentów i oględzin pojazdu stwierdzono jednak ponad wszelką wątpliwość, że auto należy do Lubczyńskich.
Dla organów ścigania sprawa była zamknięta. Jednak nie dla Lubczyńskich, którzy oburzeni potraktowaniem ich synów jak przestępców i metodami działań policji, złożyli skargę do prokuratury. Były przesłuchania, a później nastała cisza.
– Właściwie zapomnieliśmy już o sprawie, kiedy w grudniu zadzwonił telefon – opowiada Witold Lubczyński. – Dzwonili z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. Niejaki pan T. stwierdził, że mam natychmiast odstawić auto na komendę do ekspertyzy.
Lubczyński nie ukrywał zdumienia. – Na gębę to można pizzę zamówić, ale nie żądać wydania samochodu. Powiedziałem, że nie wiem z kim mam do czynienia, poprosiłem, żeby zwrócili się na piśmie. Zażądałem także wykonania ekspertyzy w mojej obecności. Sprawa zaczęła wyglądać bardzo podejrzanie, obawiałem się naruszenia tabliczek znamionowych. A to mogłoby oznaczać, że nie odzyskam już samochodu.
27 stycznia tego roku w domu Lubczyńskich zjawiła się policja z nakazem wydania samochodu, wystawionym przez Prokuraturę Łódź Widzew z datą... 12 grudnia 2002.
Napisano, że sprawa dotyczy „nabycia pochodzącego z kradzieży samochodu marki Pontiac Trans Sport”. Lubczyńscy byli w szoku.
– Tak oto w jednej chwili zrobiono z nas przestępców – mówią.
Co ciekawe, postanowienie wydała ta sama prokurator, która w czerwcu (wtedy jeszcze jako asesor) podpisała się pod postanowieniem o umorzeniu dochodzenia w sprawie rzekomego paserstwa. Anna Pyka uzasadnia decyzję koniecznością poddania samochodu badaniom mechanoskopijnym „celem ustalenia oryginalnych numerów silnika i nadwozia”. Tymczasem pół roku wcześniej nie było co do tego żadnych wątpliwości.
O wyjaśnienie sprawy zwróciliśmy się do Prokuratury Łódź Widzew. Prokurator Anna Pyka stwierdziła, że nie jest upoważniona do rozmowy, a jej szefowa nie chciała rozmawiać telefonicznie. Zaproponowaliśmy wysłanie pytań faksem, ale okazało się, że w łódzkiej prokuraturze urządzenie to jest w naprawie. Zdaliśmy się więc na pocztę. Zastępca prokuratora rejonowego Magdalena Kaleta obiecała wyjaśnić wątpliwości, po tygodniu stwierdziła, że wysłano odpowiedź. Czekaliśmy cierpliwie, minęło kilka tygodni i nic.
Tymczasem Lubczyńskim nikt nie powiedział, jak długo czekać mają na policyjną ekspertyzę i kiedy odzyskają samochód.
Wiadomo już jednak, że zakończyła się ona korzystnym dla nich wynikiem. Chociaż – dowiedzieliśmy się nieoficjalnie – przeprowadzenie badania trwa 15–20 minut, minął siódmy tydzień od zatrzymania samochodu. Lubczyńscy korzystają z poloneza z wypożyczalni.
– Po tej całej sprawie nie ufam już policji i prokuraturze – mówi pan Witold. – Absurdalne jest to, że horror zaczął się po naszej skardze na działania policji. Domagając się sprawiedliwości, zostaliśmy podwójnie pokrzywdzeni.
Piknik motocyklowy w Zduńskiej Woli
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?