Nie masz pana nad ułana
Wacław Tęsiorowski nie jest wozakiem już od wielu lar. Przeszedł na emeryturę. Zresztą czas wozów konnych minął bezpowrotnie. Tamtego świata już nie ma. - Teraz to już jakoś jest, ale na początku to myślałem, że zwariuję. Konie to moja miłość. Jadę choćby do sanatorium w Ciechocinku, to potrafię z tamtymi dorożkarzami przesiedzieć i kilka godzin - mówi.
Jak to się wszystko zaczęło? Pan Wacław skazany był na bycie wozakiem, bo jakże inaczej, dziadek był i ojciec też. - Konie w mojej rodzinie były od zawsze. Wozakiem był dziadek Stanisław. Wozakiem był też mój ojciec Antoni, urodzony w 1904 roku. On, proszę pana, służył w kawalerii. To był ułan, a wiadomo: nie masz pana nad ułana. Przejąłem rodzinny fach, ale nie na siłę. Od młodego kochałem konie, lubiłem gospodarstwo. Po powrocie z wojska, w 1956 roku, zacząłem wdrażać się do zawodu na dobre.
Karawan to utrapienie
- Konie miałem różne różniste - opowiada. - Siwe, kare, kasztany. Wszystkie piękne, cudowne. Kupowało się je na jarmarkach w: Złoczewie, Pajęcznie, Skarszewie, Borzęcinie, Wilanowie, Pabianicach, Zgierzu. Dobry koń kosztował - w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze - ze trzy solidne pensje. Zazwyczaj miałem dwa lub trzy konie. Wtedy dużo się w Sieradzu budowało. Woziłem żwir, piach. Pamiętam, że wozaków było kilkunastu. Przypominam sobie Adamiaka, Szczepanika, Skalczyńskiego, Kosatkę, Ozimka. W Męce koło Sieradza był Władysław Piekarczyk. Kolegowaliśmy się. On lubił dobrą, solidną robotę. I to też był ułan, tak jak mój ojciec. Ale siłą mi nie dorównał. Nie tylko on zresztą. Wie pan, miałem w sobie tyle pary, że żwir wrzucałem na wóz taką wielką łopatą, jak to się mówi węglarą. Machnąłem raz, oni musieli trzy. A wóz to miałem wielki, z hamulcem. Ten musiał być pewny. Jak się go zaciągnęło, to koń nie miał prawa pociągnąć wozu dalej.
Woził Wacław Tęsiorowski nie tylko żwir, piach i materiały budowlane. Powoził także przez wiele lat karawanem. - Z tym karawanem to miałem utrapienie - wspomina. - Pogrzeb wyznaczony na godzinę 14, a ja muszę rzucać robotę, biegiem do domu, myć się, bo byłem na przykład na składzie węgla i przeprzęgać konie do karawanu. Na pogrzeb spóźnić się przecież nie można. Jakby to wyglądało. Na ślub to jeszcze pół biedy, ale na ostatnie pożegnanie? Ja bym tam za nic w świecie nie chciał, żeby na mój pogrzeb się spóźniali. Pyta pan, jak zaczęło się z karawanem? W zakładzie pogrzebowym u Dudczaka jeździł jeden taki Majewski, ale się rozpił. Ja miałem ładną parę ciemnych koni i Dudczak mówi "Wacek, zgódź się, pojeździsz trochę i kogoś znajdę". Tak trochę to zeszło mi kilkanaście lat.
Pan Wacław dorożkarzem, takim z wiersza Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, nigdy nie był, bo i też dorożkarskiej tradycji w Sieradzu nie było. Przez pewien czas Tęsiorowscy mieli jednak bryczkę, piękną przedwojenną, na gumowych kołach. - Kupiliśmy ją od państwa Danielewiczów - mówiła pani Marianna, żona pana Wacława. - Elegancka była, po prostu sznyt. Pamiętam raz, mąż założył szpakowate konie i jedziemy na przejażdżkę. I wtedy słyszę, jak ktoś mówi "jadą jak przed wojną".
Pielgrzymki do Czarnej Madonny
22 sierpnia z Bazyliki Mniejszej w Sieradzy wyszła 410. Sieradzka Piesza Pielgrzymka na Jasną Górę. Pan Wacław, kiedy miał siłę i zdrowie dopisywało, też pielgrzymował. Był jakieś 30 razy. Dziś nie sposób dokładnie policzyć. Jak to się zaczęło? Jedna z pierwszych powojennych pielgrzymek, o ile nie pierwsza, była kolejowa - opowiada. - Tak, kolejowa, tylko że w takich odkrytych wagonach, jak przewozi się węgiel czy cement. Mieliśmy stołeczki do siedzenia. Ale co to za pielgrzymka. Przychodzi do mnie proboszcz fary, Apolinary Leśniewski i mówi "Wacek, namów chłopów z Męki, Kłocka, Bogumiłowa, Dzigorzewa, Woźnik, Charłupi Małej i pojedźmy na Jasną Górę wozami. Nikt wcześniej wozami nie jeździł". Podchwyciłem pomysł proboszcza. Pojechaliśmy w ponad 30 wozów. Przykryte były plandekami. Panie kochany, jakie to było wtedy wydarzenie. Ludzie wychodzili na drogę, machali nam, pozdrawiali. Jak wjechaliśmy na Rynek Wieluński w Częstochowie, postój. Kto mógł i miał, przebierał się w stroje sieradzkie i do tego nasze chorągwie z fary. Jak wchodziliśmy, ludzie oniemieli. Nikt wcześniej nie widział takiej pielgrzymki. I jeszcze panu powiem, że ja, jak każdy sieradzak, miałem swoją chorągiew, z którą wchodziłem na Jasną Górę. Ostatnio było mi już jednak trudno, myślałem, że padnę, ale wszedłem. Jak już przychodził sierpień, to byłem w innym świecie, zaczynałem myśleć o naszej sieradzkiej pielgrzymce. "Nie, nie idę, chory jestem" - próbowałem się wymigać. W końcu mówiłem sobie - "Wacek, Bóg dał ci zdrowie, idź podziękować". Trzy lata temu, kiedy szła 400. pielgrzymka sieradzka, po raz ostatni pojechały wozy, bo już od wielu lat nie jeżdżą. Pojechały dwa lub trzy. I jechał pan Wacław. - Konia pożyczyłem od Adriana z Olendrów - mówi. - Koń nie chciał zupełnie jeść. Jakiś dziwny był. Karmiłem go po drodze jabłkami. Jakoś dojechaliśmy do Częstochowy. Tam stanąłem na jednym z podwórek. Zjadł trawy, wytarzał się, otrząsnął, to ja wtedy splunąłem, bo splunąć trzeba, taki zwyczaj. I wie pan, pomogło. Do Sieradza szedł z powrotem aż miło.
Pan Wacław wyszedł 22 sierpnia na ulicę Krakowskie Przedmieście w Sieradzu pożegnać pielgrzymów. 29 sierpnia, czyli w dniu powrotu pątników pojawił się na trasie, zawiózł go tam jeden z sieradzan. Potem pojawił się na powitaniu naszych pątników. Taki jest król wozaków.
Tekst powstał kilka lat temu, kiedy żyła jeszcze żona Wacława Tęsiorowskiego.
Nowi ministrowie w rządzie Donalda Tuska
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?