MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Praca w urzędzie to dla wielu wciąż gratka

Ewa Drzazga, (kw, kaz, wola)
Jednemu wystarczy 10, drugiemu potrzeba aż 40 urzędników. Dlaczego aż tylu? Włodarze mówią, że do pracy, mieszkańcy, że do parzenia kawy. Nabory cieszą się powodzeniem. W końcu praca w urzędzie to ciągle prestiż.

Jednemu wystarczy 10, drugiemu potrzeba aż 40 urzędników. Dlaczego aż tylu? Włodarze mówią, że do pracy, mieszkańcy, że do parzenia kawy. Nabory cieszą się powodzeniem. W końcu praca w urzędzie to ciągle prestiż. Przynajmniej w małych miejscowościach. W miastach bywa, że chętnych brakuje. W Irlandii zarabiają lepiej.

W Drużbicach (pow. bełchatowski) zadziwi liczba, w Ruścu nazwiska. W bełchatowskim starostwie masowe odchodzenie na własną prośbę, w Mniszkowie (pow. opoczyński) skurczenie urzędu do 10 etatów, a w Woli Krzysztoporskiej (pow. piotrkowski) rozwinięcie skrzydeł do 37 pracowników. To, kto i kogo zatrudnia, bacznie śledzą mieszkańcy. - Nie ma cudów, zawsze ktoś jest czyimś krewnym - mówi jeden z urzędników w Drużbicach. - I zawsze, prędzej czy później, ktoś to komuś wypowie.

W Drużbicach urząd gminy płaci pensje 42 osobom, nie licząc nauczycieli. Sporo jak na gminę z 9-milionowym budżetem i nieco ponad 5 tys. mieszkańców? Wójt mówi, że w sam raz, radni przebąkują, że trochę za dużo grzybów w tym urzędniczym barszczu. Mieszkańcy w słowach nie przebierają, twierdząc, że jedna trzecia urzędników większość czasu spędza na parzeniu kawy. - Kiedykolwiek by tam zaszedł, chodzą ze szklankami do mycia - mówi jeden z obserwatorów biurowych obyczajów. - Ale bo to tylko tu?

Nabory wysokiego ryzyka
Urzędników w Drużbicach gwałtownie nie przybywało. Ot, tu jeden, tam drugi. W 2006 roku utworzono Zakład Usług Komunalnych. Dziś ma ośmioosobową załogę. Na pół etatu planowano zatrudnić jeszcze księgowego. Konkurs ogłoszono, ale ostatecznie nie zdecydowano się na nikogo nowego i fakturami ZUK zajmować się będzie gminna księgowa. Od czerwca zniknąć ma za to Gminny Zespół Ekonomiczno-Administracyjny Szkół, który zatrudnia 4 osoby. Jednej z nich kończy się umowa o pracę, pozostałe znajdą zatrudnienie w gminnych strukturach. Redukcje?

- Na pewno jedna osoba przechodzi na emeryturę - mówi Szczepan Chrzęst, wójt gminy. - Przymierzają się też kolejne, ale to jeszcze nieprzesądzone. Nie jest też przesądzone, że będziemy na te stanowiska organizować nabory.

Jeśli będą, mogą oznaczać problem. Niekoniecznie dlatego, że chętnych będzie za mało, przynajmniej nie na większość stanowisk. Przykładem Sulejów, gdzie w przypadku naboru do pracy w Gminnym Centrum Informacji podania złożyło ponad 20 osób. W Ruścu, gdzie od października ogłoszono już 5 konkursów, chętnych nigdy nie brakło, choć kandydaci bywali różni.

Wszystko zresztą zależy, jak mówią szefowie urzędów, od rodzaju stanowiska. Najtrudniej o budowlańców czy drogowców. W Sulejowie już trzeci raz ogłaszają konkurs na podinspektora ds drogownictwa. W dwóch poprzednich zgłosili się ludzie z zupełnie innymi uprawnieniami. Problemy z zatrudnieniem architekta wspomina również Marek Ogrodnik, sekretarz w urzędzie gminy w Woli Krzysztoporskiej. - Do rozpisanego konkursu nikt się nie zgłosił - mówi. - Trzeba było ogłosić go ponownie.

Genealogia ważna rzecz
Czego mogą się bać w Drużbicach? Nazwisk. Bo, jak tu powtarzają, pokrewieństwa z każdym się można doszukać, a że przy tym ojciec chodził np. do jednej klasy z wójtem czy sekretarzem, albo mieszkali "przez płot", podejrzenia generują się same.

To nie tylko drużbicka przypadłość. - Dostałam się do urzędu, ale co się przez to nasłuchałam o sobie to moje - mówi pracownica jednego z urzędów z powiatu piotrkowskiego. - To mała wioska, wszyscy się znają i bronią interesów swoich bliskich, często kosztem dobrego imienia innych – dodaje.

Drzewa genealogiczne nowych urzędników uważnie prześledzono też w Ruścu.

- Ostatni konkurs to już nawet śmieszne nie było - mówi jedna z mieszkanek miejscowości. - Kto został specem od gospodarki komunalnej? Najlepszy kolega wójta. Fortuny to tam może nie zarobi, ale to pewny, państwowy grosz.

Tymczasem, jak tłumaczą w urzędzie, Krzysztof Gajda jest fachowcem. A że z politycznym i samorządowym doświadczeniem i z wójtem się przyjaźni, to nie znaczy, że pracy ma szukać sobie na drugim końcu województwa. Do konkursu startowało 6 osób, ale tylko Gajda spełniał wymagania formalne.

- Nie znajdę drugiego takiego człowieka z takim stażem, za to go trzeba szanować - mówi Dariusz Woźniak, wójt. - Wiedziałem, że będą komentarze. Tak samo było, gdy w urzędzie zatrudniałem brata. Na języki nic się nie poradzi.

Sam Krzysztof Gajda mówi, że trochę mu z powodu tych plotek przykro. Też ich się spodziewał.

- Miałem inne, lepiej płatne propozycje, ale chciałem pracować dla tego samorządu - twierdzi. - Po prostu będę robił swoje.

Tyle ich, że aż ciasno
To nie jedyny zarzut, jaki petenci mają wobec szefów urzędów. W Ruścu przeliczyli, ile osób przewija się w korytarzach budynków zarządzanych przez gminę. - Wychodzi ponad 40 osób - mówi jeden z mieszkańców. - Co oni wszyscy robią, tego już nikt nie zgadnie.

Jak sam przyznaje, liczył na oko, ale okazuje się, że strzał był celny. Jeśli liczyć tylko urząd, liczba pracowników nie poraża - 24 osoby na etacie plus 4 w ramach prac interwencyjnych, jedna na stażu, jedna w ramach przygotowania zawodowego. Ale do tego dochodzą jeszcze 4 osoby w Gminnym Ośrodku Pomocy Społecznej, 5 osób w Gminnym Ośrodku Kultury (plus jedna z prac interwencyjnych) i 11 w Gospodarstwie Pomocniczym (w tym jedna stażystka). Razem 50. Wszyscy potrzebni? - Pracują - mówi wójt Dariusz Woźniak.

Ale z drugiej strony, jakoś pracują też w Mniszkowie, gdzie urzędników jest tylko 10. W pobliskim Białaczowie etatów jest 18,5. W Gorzkowicach (pow. piotrkowski) zatrudnionych jest więcej, bo 22. I trzy osoby chcą jeszcze zatrudnić. Z kolei w Woli Krzysztoporskiej do 35 etatowych urzędników dołączyli dwaj pracownicy zatrudnieni do nowo utworzonego referatu zajmującego się finansami unijnymi, zamówieniami publicznymi i promocją.

W Drużbicach z czasem urzędnikom zrobiło się ciasnawo. Na tyle, że od stycznia księgowość przeniesiono do drugiego budynku. Tam też siedzibę ma Zespół Ekonomiczno-Administracyjny. Henryk Czeszek, opozycyjny radny z Drużbic, mówi, że urzędników warto by dokładniej przeliczyć. Podobnie jak prześledzić, czym się zajmują.

- Mam wrażenie, że te stanowiska w oczach się mnożą, a efektów nie widać - mówi. - Ani Unia nas pieniędzmi nie zasypała, ani jakichś kulturalnych rewolucji nie widać.

Skąd ten tłok? Bo, jak dowodzą w gminach, kto ma urzędnika w rodzinie, tego bieda ominie. Pomoże zezwolenie załatwić, podanie przesunie na wierzch całej kupki. Poza tym wie, do kogo i kiedy trzeba się zwrócić. - Osiem godzin przesiedzieć, swoje zrobić, tysiąc złotych zgarnąć i do domu - komentuje jeden z mieszkańców Ruśca. - Tysiąc to tak na początek.

Magistrat się rozpędza
Z bełchatowskiego magistratu urzędnicy nie uciekają. Stan zatrudnienia nie zmienił się na dobrą sprawę od ponad dwóch lat. W grudniu 2005 roku pracowało tu 180 urzędników, rok później 178. Teraz jest ich 179. Trwa nabór na 6 stanowisk. W tym roku dwa już zakończono, ale tylko w jednym wybrano urzędnika.

W tomaszowskim magistracie poziom zatrudnienia pod rządami nowego prezydenta Rafała Zagozdona na razie zmienił się nieznacznie. W listopadzie ubiegłego roku, gdy gospodarzem miasta był Mirosław Kukliński, pracowały 182 osoby. W lutym tego roku zatrudnionych było 181 osób. Ale prawdopodobnie to nie ostateczna liczba. - Jesteśmy na etapie zmian kadrowych, dlatego trudno powiedzieć, na jakiej liczbie się zatrzymamy - mówi Barbara Wojtaszek, sekretarz miasta.

Jeszcze nie zostały rozstrzygnięte wszystkie konkursy na stanowiska urzędnicze, a prezydent ogłasza następne. - Jeśli będzie potrzeba, będę zatrudniał - mówi prezydent i dodaje, że niektórzy pracownicy sami odchodzą, więc być może ostateczny bilans będzie na zero.

W przeciągu ubiegłego roku zmniejszyła się natomiast liczba pracowników starostwa tomaszowskiego. Na koniec 2005 roku było ich 113, a w grudniu tego roku pracowało już tylko 108.

Te cyfry skromnie wyglądają przy piotrkowskich realiach. W magistracie jest ponad 270 etatów. Na ich pensje rocznie idzie prawie 12 mln zł. - Gdybyśmy byli, tak jak Bełchatów czy Tomaszów, samą gminą miejską - zaznacza Bogdan Munik, sekretarz miasta - wystarczyłoby ok. 150 urzędników.

Według Munika, ale także i prezydenta Krzysztofa Chojniaka, prawie 300 urzędników to wcale nie tak dużo biorąc pod uwagę zadania zrzucone na barki samorządu. Większość nowo zatrudnionych albo obejmuje wakaty, albo są to specjaliści na nowe stanowiska tworzone ze względu na konkretne zadania. Zresztą, co od razu podkreślają i Munik, i Chojniak, i co widać w statystyce, w piotrkowskim magistracie wcale urzędników nie przybywa. Wręcz przeciwnie: po czterech wypowiedzeniach zaraz na starcie kadencji prezydent ma w planach kolejne, choć oszczędne, zwolnienia. Żadnych czystek, po prostu małe reorganizacje dla usprawnienia pracy. Tendencja, jak zaznacza Chojniak, jest taka, żeby administracji nie rozdmuchiwać, choć pewne przyjęcia są potrzebne.

Nieco inaczej sytuacja wygląda w Miejskim Zarządzie Dróg i Komunikacji, jednostce organizacyjnej miasta, która - pod hasłami uszczuplania administracji Piotrkowa - została przez poprzedniego prezydenta wyodrębniona ze struktur urzędu. Wtedy, w 2003 roku, dzięki tej operacji, miejskich urzędników teoretycznie ubyło. Jednocześnie w MZDiK w ciągu tych kilku lat z 18 etatów, dziś zrobiło się 49,75 etatów, w tym 31 stanowisk typowo urzędniczych, pozostali to m.in. parkingowi, inkasenci targowisk miejskich.

Stołek na wagę łapówki
O tym, że w małych gminach urzędnik to jeszcze ciągle ktoś, mówią ich szefowie. Oficjalną, konkursową drogę wiele osób stara się ominąć. Dariusz Woźniak przyznaje, że propozycje korupcyjne też są.

- Często przychodzą rodzice jakiejś młodej osoby i proponują "coś" w zamian za etat - mówi wójt. - Przykre to jest.

O prawdziwym pechu może za to mówić bełchatowskie starostwo. Tylko od początku roku odeszło stąd na własną prośbę 7 urzędników. Od tego czasu ogłoszono już ... 19 konkursów. W sumie pracuje tu 151 osób. To o dwie więcej niż w grudniu 2005.

Dlaczego ludzie nie pchają się do urzędu? Bo w Irlandii czy własnej firmie zarobią bez porównania lepiej. - W starostwach nie zarabia się kroci i to nie jest tajemnica - mówi Krzysztof Borowski z wydziału promocji bełchatowskiego starostwa.

Jedna z byłych urzędniczek zdradza, że po sześciu latach pracy zarabiała około tysiąc zł. W skali całego wydziału nie była to mała suma. Odeszła, teraz z mężem prowadzi małą firmę. Nie żałuje.

od 7 lat
Wideo

Zakaz krzyży w warszawskim urzędzie. Trzaskowski wydał rozporządzenie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na piotrkowtrybunalski.naszemiasto.pl Nasze Miasto