Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Przygoda z akordeonem

Janusz Francuz
Wojciech Misztela i jego akordeon – jeszcze nie na emeryturze Fot. Dariusz Śmigielski
Wojciech Misztela i jego akordeon – jeszcze nie na emeryturze Fot. Dariusz Śmigielski
Wojciech Misztela nie traci nadziei, że ludzie poznają się na oszukaństwie muzyki mechanicznej i do łask wróci ta wykonywana na żywo. Dawniej o takich ludziach jak pan Wojciech Misztela z Piotrkowa mówiło się: ...

Wojciech Misztela nie traci nadziei, że ludzie poznają się na oszukaństwie muzyki mechanicznej i do łask wróci ta wykonywana na żywo. Dawniej o takich ludziach jak pan Wojciech Misztela z Piotrkowa mówiło się: „gra po weselach i zabawach”. Dziś nazywa się to bardziej elegancko: „zapewnia oprawę muzyczną”. I nie wesel czy zabaw, ale tzw. imprez okolicznościowych.

Właśnie minęło 35 lat muzycznej przygody pana Wojciecha. Swoją pierwszą prawdziwą zabawę „zagrał” w Srocku, mając zaledwie 16 lat. A wszystko zaczęło się, gdy miał lat 6. Zapadł wtedy na ciężką anginę, walczył z wysoką temperaturą. Jak dziś wspomina, był niemalże w agonii. Wtedy jego dziadek, nie mający pojęcia o muzyce, włożył mu do łóżka mały, poniemiecki akordeonik. Chłopczyk coś w malignie pobrzdąkiwał. Gdy zaczęły się układać pierwsze polskie melodie, poczuł się lepiej i... wyzdrowiał.

Nieprawdopodobne, ale jednak prawdziwe. Dalej było już tylko samodzielne doskonalenie umiejętności gry na akordeonie i innych instrumentach klawiszowych, nie bez pomocy dwóch szkół muzycznych (jedną z nich ukończył).
Na wspomnianym już swoim pierwszym „graniu” miał sprzęt nagłaśniający. Był to koniec lat 50. I wtedy była to sensacja.

– Dosłownie nas rozchwytywano – wspomina Wojciech Misztela. – A wszystko dzięki Stefanowi Dybkowskiemu, ówczesnenu kierownikowi piotrkowskiego kina „Czary”.

Wymieniał przestarzałą aparaturę nagłaśniającą na sprzęt nowszej generacji i z tej starej udało mi się uzyskać m.in. kolumny, wyremontować je, dorobić wzmacniacze.

Pod koniec lat 50. muzyków brało się praktycznie „z łapanki”. Kto miał akurat wolne, ten przychodził i grał. Zespoły grające w stałym składzie zaczęły powstawać w drugiej połowie lat 60. Wtedy zaistniało kilka zawodowych kapel weselno-restauracyjnych.

Muzykami, którzy w tym okresie najczęściej współpracowali z Wojciechem Misztelą (w Piotrkowie mówiono o nim „najlepszy akordeonista basowy w Polsce”, a to dlatego, że brzmienie basów po odpowiedniej modyfikacji i wmocnieniu przypominało do złudzenia gitarę basową) byli: Stanisław Marusiński grający na gitarze elektrycznej oraz perkusista Andrzej Karliński. Na saksofonie i trąbce grał, przebywający obecnie w USA, Jerzy Gromulski. Razem tworzyli grupę Romi.
Najlepszy okres, również pod względem finansowym, to lata 70., zwłaszcza ich pierwsza połowa.

– Cztery sezony w „Ormianinie” jeden w „Mozaice” – opowiada pan Wojciech. – Mój ojciec zarabiał wtedy 1.800 zł miesięcznie. Ja z jednej zabawy miałem 500 zł, a z wesela dwa razy więcej. Nie było źle. Oczywiście, w tygodniu pracowałem zawodowo. Grało się w soboty i niedziele.
Zapytany o rozróby na zabawach, odpowiada bez namysłu:

– Było ich mnóstwo. Najbardziej pamiętam tę, do której doszło w moszczenickiej remizie. Był 1972 rok, godzina około pierwszej w nocy. W pewnym momencie Piotrków ruszył na miejscowych. Błyskawicznie rozebrano płot. Rozegrała się prawdziwa bitwa na sztachety i butelki, które pękały na głowach uczestników. Cała podłoga była we krwi. My, na szczęście, zdążyliśmy się schować. Podobno wówczas jedna osoba zginęła.

Lata 80. to powolny zmierzch weselnych kapel. Ogromną popularność zyskuje disco polo. Ci młodzi ludzie nie mają pojęcia o muzyce.

– Tatuś sprzeda dwie krowy, kupi syntezator-samograj z tysiącem zaprogramowanych melodii uruchamianych przyciskami i gra muzyka – krytykuje Wojciech Misztela. – My, dinozaury, oddaliśmy pole młodzieży. Aparatura idzie w miliony złotych, podkłady można ściągać z internetu, śpiewać jak Krawczyk nie będąc Krawczykiem – to zabawa nie dla nas.

A czy obraziłby się, gdyby go nazwać klezmerem?

– Klezmer to nie zawsze to samo – odpowiada. – Zresztą nie wszyscy dzisiaj wiedzą, co oznacza to słowo. Ja się za takie określenie nie obrażam, tak jak i nie czuję się klezmerem. Klezmerzy grali w „Europie” do przysłowiowego kotleta. W tym lokalu zagrałem może raz czy dwa.

W „Ormianinie” grało się natomiast dla dość wysublimowanej klienteli, zasobnej w gotówkę i popijającej dobre wina. Schabowych tam nie serwowano.

Czego życzyć panu Wojciechowi w roku jego muzycznego jubileuszu?

– Mam nadzieję – życzy sam sobie – że ludzie wkrótce zorientują się w oszukaństwie mechanicznej muzyki, że do łask wróci ta wykonywana „na żywo”, bez podkładów i playbacków.

od 7 lat
Wideo

Zmarł Jan Ptaszyn Wróblewski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na piotrkowtrybunalski.naszemiasto.pl Nasze Miasto