Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Józef Głowacki z Piotrkowa. Wojenne wspomnienia majora

Kasia Renkiel
Józef Głowacki w grudniu został awansowany ze stopnia kapitana na majora
Józef Głowacki w grudniu został awansowany ze stopnia kapitana na majora Katarzyna Renkiel
Józef Głowacki z Piotrkowa wspomina wydarzenia z okresu II wojny światowej.

Był 1939 rok, żołnierze 84. pułku piechoty Strzelców Poleskich właśnie wrócili z ćwiczeń. Po obiedzie zaczęli się przygotowywać do zajęć popołudniowych, w pewnym momencie rozległ się alarm pułkowy.

- Nikt nie wiedział, co się dzieje - opowiada Józef Głowacki, 99-letni piotrkowianin, który ponad miesiąc temu został awansowany na majora. - Była szybka zbiórka przed koszarami i marsz pod magazyny w celu otrzymania nowego sprzętu bojowego. Ruszyliśmy w kierunku stacji kolejowej w Pińsku, gdzie były podstawione pociągi. Wiedzieliśmy tylko, że jedziemy na Zachód, ale nikt nie widział dlaczego.

Gdy pociągi stanęły w Ruścu, żołnierze zostali zakwaterowani w Chabielicach. Wtedy dowiedzieli się, że szykuje się wojna z Niemcami.

- Pierwsze dni były ciężkie, przekonaliśmy się, że wróg jest kilkakrotnie większy i silniejszy - wspomina piotrkowianin, który skończył szkołę podoficerską o specjalności telefoniczno-telegraficznej.

Dobrze pamięta, gdy cała dywizja została okrążona w lesie pod Jeżowem k. Brzezin.
- W pewnym momencie wyskoczyliśmy z bagnetami z okopów i ruszyliśmy do ataku krzycząc co tchu "hurra, hurra", Niemcy chyba się tego naszego okrzyku przestraszyli, bo zaczęli się wycofywać - mówi major Głowacki.

Niestety tyle szczęścia nie mieli podczas obrony twierdzy w Modlinie, która skapitulowała ostatecznie 29 września 1939 roku. - Pamiętam, gdy musieliśmy wszyscy złożyć broń. Ja swój karabin ucałowałem ze smutkiem, na pożegnanie. Następnie padła komenda "Baczność! Spocznij! Od broni odmaszerować!". Pożegnać się z nami przybył o kulach nawet dowódca pułku Stanisław Sztarejko, który podziękował nam za walkę i ostrzegał, aby nie dać się wywieźć Niemcom w głąb kraju.

Czytaj taże Kpt. Józef Głowacki z Piotrkowa awansowany na majora

Ostatecznie wywieziono ich na północ Polski do obozów, które urządzono na polu. Było one ogrodzone drutem kolczastym, dookoła wieżyczki, a na nich niemieccy żołnierze uzbrojeni w karabiny maszynowe. - Pobyt w niewoli był ciężki. Brakowało zaopatrzenia i wody - mówi piotrkowianin. - Po tygodniu wkradła się wszawica i krwawa biegunka.
Po miesiącu jeńców znów przewieziono pociągami, ale tym razem na południe. Ci, którzy dostali przepustkę, mogli wracać do swojego miejsca zamieszkania. Pozostali trafili do obozów, zostali zamordowani.

Józef Głowacki z Piotrkowa był jedną z tych osób, które otrzymały przepustkę. Niebawem udało mu się dostać do Rakowa, gdzie się urodził. Połowa wsi była jednak spalona, nie mógł też odnaleźć swojej rodziny. Udało mu się znaleźć brata Henryka, który w momencie, gdy pan Józef bronił Modlina, walczył w Warszawie. Obaj nie wiedzieli, że są tak blisko siebie.Obaj zimę spędzili w szkolnej stodole, bo ich dom spłonął.

- Byłem prześladowany przez miejscowego Niemca Emila Wajgolda, który od początku wojny był w grupie dywersantów - wspomina major Głowacki.

Pewnego dnia obaj z bratem dostali informację, że muszą się zgłosić do gestapo, a gdy tego nie uczynili, o świcie przyszli po nich niemieccy żandarmi, którzy wywieźli ich do aresztu w Częstochowie. Tam każdego żołnierza badała komisja lekarska, aby sprawdzić, czy nadaje się do robót w Niemczech. Henryk miał więcej szczęścia, bo jego narzeczona znalazła sposób, aby skontaktować się z lekarzem, który miał badać obu braci. W całej sprawie pośredniczył też polski policjant, który dostarczył do aresztu środki potrzebne do symulowania choroby.

- Podeszliśmy do badania, Heniek był pierwszy, lekarz zbadał go i kazał mu odejść. Ja po cicho powiedziałem lekarzowi, żeby mnie też uznał za chorego, ale on odpowiedział szeptem, że jeden z nas musi jechać - opowiada pan Józef. - Mimo to cieszyłem się z wolności brata.

Ostatecznie pan Józef trafił do wsi Krępice, gdzie miał sprzątać gospodarstwo zarządzane przez Niemca Rudolfa Hanke. Składało się ono m.in. z trzech obór i stajni. Praca była ciężka. - Jedzenie podawano mi oknem na stół, który ubrudzony był kurzymi odchodami - opowiada piotrkowianin. - Trzyletnie dziecko tak było nastawione do mnie, jako do Polaka, że przechodząc obok, opluwało mnie.

Ostatecznie Józef Głowacki zaplanował ucieczkę. Poruszał się tylko polami omijając drogi. Po drodze trafiał na ludzi, którzy ratowali go mlekiem i chlebem. Gdy po 13 dniach dotarł do Piotrkowa, ukrył się u rodziny przy ul. Świerczowskiej. W 1942 roku zmarła jego matka, rok później ojciec. Ponadto siostrę Genowefę i brata Zdzisława wywieziono na roboty do Niemiec. Postanowił, że w Rakowie wybuduje skromny domek na placu po spalonym domu. Chciał, żeby zamieszkały w nim dwie najmłodsze, osierocone siostry. - Własnoręcznie zrobiłem okna i drzwi z futrynami. Gdy mury były gotowe, położyłem belki oraz krokwie. Pomagał mi cieśla Tomasz Dudkiewicz - opowiada piotrkowianin. - Dom pokryłem słomą, założyłem podłogę i sufit, a następnie wybudowałem w korytarzu piec do pieczenia chleba, który w tych czasach był bardzo potrzebny.

Zamieszkał tam razem z siostrami do momentu ponownego powołania w marcu 1945 r. (do listopada). Po zakończeniu wojny pracował w różnych zakładach jako pracownik umysłowy. Za zasługi odznaczono go Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi i medalem Pro Patria.

od 7 lat
Wideo

Precz z Zielonym Ładem! - protest rolników w Warszawie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na piotrkowtrybunalski.naszemiasto.pl Nasze Miasto