Piotrkowska Fabryka Mebli, jeden z najstarszych zakładów pracy w regionie, coraz bardziej przypomina tonący okręt, z którego wyskakują kolejni marynarze. Niektórzy jeszcze wierzą w ratunek i tkwią na statku bez wynagrodzenia za swoją pracę.
W halach produkcyjnych jeszcze na początku tego roku praktycznie przy każdej maszynie uwijał się pracownik. Teraz hale świecą pustkami. We wtorek na pakowalni i montażu nie pracował nikt. Zdesperowanych ludzi, którzy w poprzedni czwartek skończyli robotę i za którą mieli mieć zapłacone, można znaleźć siedzących w grupie w jednej z hal. - Meble stoją przygotowane do hotelu, miały być pieniądze. Dzień w dzień przychodzimy i czekamy po 8 godzin. Tylko się nie przebieramy - mówi pan Piotr dodając, że nie mają wypłaconych pensji za kwiecień, maj, za marzec częściowo.
Kilku pracowników przyjęło propozycję zapłaty w naturze. Biorą z magazynu stoły, krzesła, witryny, szafy. - Wziąłem w towarze za trzy pensje - mówi pan Grzegorz, jeden z młodszych pracowników fabryki. - Część się przyda do mieszkania, na część trzeba będzie poszukać kupców. Lepsze to niż nic.
Według oficjalnych danych, podanych w połowie tygodnia przez zarząd PFM, zwolniło się niepełna 30 osób. Nieoficjalnie mówi się jednak już o ponad 40 osobach, które złożyły wypowiedzenia z winy pracodawcy. Ten nie wypłaca pensji, nie odprowadza ZUS-u, nie reguluje składek na ubezpieczenie grupowe, które prawdopodobnie kilkudziesięciu osobom już przepadło.
- Dotychczas zarejestrowało się sześć osób, które zwolniły się z fabryki mebli - mówi Dorota Cudzich, zastępca dyrektora Powiatowego Urzędu Pracy w Piotrkowie. - Ale właściwie codziennie zgłaszają się ci, którzy już złożyli wypowiedzenia, albo zamierzają to zrobić w najbliższym czasie i dopytują się o szczegóły dotyczące rejestracji, potrzebne dokumenty.
W najtragiczniejszej sytuacji są ci, którzy zbliżają się do sześćdziesiątki i całe swoje życie zawodowe spędzili w fabryce mebli przy ul. Sulejowskiej. A takich jest wielu. Z jednej strony zdają sobie sprawę, że fabryka jest w fatalnej sytuacji, z drugiej nie wyobrażają sobie pracy gdzie indziej i mają nadzieję, że wszystko wróci jeszcze do normy.
- Czekamy na pieniądze od odbiorcy, który jest nam je winien. Cały czas też rozmawiamy o kredycie, ale procedury się przeciągają - mówi Janusz Śliwakowski, prezes PFM.
Krzysztof Grejner, były szef zakładowej "Solidarności", który zwolnił się jako jeden z pierwszych, nie żałuje swojej decyzji. On i dwunastu innych byłych pracowników wystąpili do sądu o odszkodowanie i wypłatę zaległych pensji. Niektórzy mają roszczenia sięgające nawet 10 tys. zł.
Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?