Skoczek, który zginął w niedzielę, miał ponad 2 tys. skoków. Był doświadczonym instruktorem, żołnierzem GROM. Co zawiodło?
To był fatalny przypadek. On skakał z kamerą na kasku. Taśma łącząca pilocik (jego zadaniem jest m.in. wyciągnięcie osłonki ze złożoną w niej czaszą - red.) z osłonką dostała się pod obudowę kamery i spadochron nie mógł się otworzyć. Michał próbował to wyciągnąć, ale miał specjalny kombinezon i skrzydła przy tym kombinezonie ograniczały mu ruchy. Miał problem, żeby to zrzucić, ale walczył do końca.
W przypadku skoków rzadko mówi się o roli przypadku, częściej o błędach.
Komisja nie miała żadnych zastrzeżeń do organizacji skoku, na przyszłość jest tylko zalecenie dotyczące kasków. Żeby w przypadku kamer nosić do nich kaski z automatycznym wypięciem. Sprzęt zadziałał. Michał miał problem ze spadochronem głównym, co się zdarza, ale od razu go wypiął, a zapas też zadziałał.
To ryzykowny sport. Przed kolejnym skokiem nie ma obaw, że to może być ostatni?
To sport tak samo ryzykowny jak jazda samochodem. Człowiek się przewróci na ulicy i też się może zabić.
Skaczecie z 4 tys. metrów. Spadochron otwiera się na tysiącu. Ile to sekund do ziemi?
Około dwudziestu.
Kiedy wznawiacie skoki?
W weekend, na pewno będzie trudno. Michał to był dusza człowiek, taka złota rączka, dużo skakał, opowiadał kawały, ławka, przy której siedział i montował filmy, będzie pusta. Będzie go nam brakować.
Policja podsumowała majówkę na polskich drogach
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?