Wszystko zaczęło się od wycieczki do Niemiec. On znalazł się tam w ramach wyjazdu studenckiego, ona akurat była na wycieczce pracowniczej. Poznali się w pociągu do Drezna, bo przypadkiem obie grupy nim jechały.
- To było dokładnie 17 czerwca 1965 roku, nigdy nie zapomnę tej daty - mówi Ewa Gasperowicz. Zanim zmieniła stan cywilny, nosiła nazwisko Bakos i mieszkała w Debreczynie, drugim co do wielkości mieście na Węgrzech. Młodzi wymienili się adresami i pisywali do siebie listy przez pięć lat, w tym czasie kwitła między nimi miłość na odległość.
- Na początku pisaliśmy po niemiecku, próbowałam się uczyć języka polskiego, ale był dla mnie zbyt trudny - mówi pani Ewa. - Widzieliśmy się maksymalnie dwa razy w roku. W końcu doszliśmy wspólnie do wniosku, że chcemy razem zamieszkać i mnie łatwiej będzie się sprowadzić do Polski - dodaje Węgierka już płynną polszczyzną.
Tak trafiła w 1973 roku do Piotrkowa Trybunalskiego, skąd pochodzi jej luby. Rok wcześniej para wzięła ślub. Języka polskiego nauczyła się dopiero pięć lat po przyjeździe do Polski. W nauce pomagała jej znajoma Polka ze Śląska, nauczycielka języka polskiego. Po przyjeździe do trybunalskiego grodu małżeństwo mieszkało przez 9 miesięcy z teściami. Później dostali mieszkali przy ul. Wojska Polskiego, ale żyli skromnie.
- Mieszkając w Piotrkowie miałam duży problem przez barierę językową, ale w większości spotykałam się z życzliwością. Problemem było jednak kupno czegokolwiek, bo w sklepach niczego nie było i ciągle trzeba było stać w kolejkach - mówi Ewa Gasperowicz. - Nie umiałam też gotować, więc gdy teściowa poprosiła mnie o pomoc w kuchni, musiałam improwizować - dodaje ze śmiechem.
Dziś kuchnia, zarówno węgierska, jak i polska nie sprawiają jej żadnego problemu. Co więcej, stara się łączyć obie podczas eksperymentów kulinarnych.
- Znajomych częstuję gulaszem, a polski bigos robię po swojemu na golonce - mówi Węgierka.
Wspominając początki swojego pobytu w Piotrkowie przypomina także, że w domach rzadko kiedy były telefony i żeby gdzieś zadzwonić musiała na poczcie zamawiać rozmowę.
Gdy małżeństwu urodziła się dwójka dzieci - córka i syn - zajęła się wychowaniem domu, a później poszła do pracy. Najpierw pracowała w biurze przy przydziale węgla, następnie w miejskiej spółdzielni i jako księgowa w firmie ROKA.
Piotrkowianie zrobili na niej wrażenie sympatycznych i chętnych do pomocy, choć nie ukrywa, że wyróżniała się na ich tle nieco egzotyczną urodą. Działała także w stowarzyszeniu na rzecz przyjaźni polsko-węgierskiej.
- Mimo, że wcześniej mieszkałam w bardzo dużym mieście, a później przeprowadziłam się do o wiele mniejszego, to nie żałuję. Wielokrotnie miałam możliwość wyjazdu z Piotrkowa i nigdy nie skorzystałam - mówi Ewa Gasperowicz.
Przyznaje, że Polska bardzo jej się podoba, zwiedziła sporą jej część, najbardziej podoba jej się Zakopane. - Moja węgierska natura ciągnie mnie w góry - mówi 71-latka.
Jak dodaje, we wrześniu wybiera się z mężem do Kołobrzegu, by odpocząć nad morzem. Na co dzień jest słuchaczką Uniwersytetu Trzeciego Wieku, ćwiczy pilates, chodzi na basen i korzysta z uroków bycia na emeryturze.
Podczas Dni Przyjaźni Polsko-Węgierskiej w Piotrkowie miała okazję do porozmawiania po latach w swoim rodzimym języku, choć na znajomych nie trafiła.
Warto dodać, że w latach 80. ubiegłego stulecia w Piotrkowie wyszła broszurka autorstwa Wiesława Kaczmarskiego, w którym Ewa Gasperowicz podzieliła się swoją wiedzą o kuchni węgierskiej.
Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?