Piotrkowska policja będzie wyjaśniać sprawę kota Klemensa, którego ktoś przywiązał do samochodu przypadkowego mieszkańca. Zwierzę prawdopodobnie było ciągnięte za autem, aż wreszcie zauważył je przechodzień, gdy kierowca zaparkował na parkingu na ul. Roosevelta. Zwierzę miało uwiązany na szyi sznurek i prawdopodobnie związane łapy. Nie wiadomo jeszcze, czy kot był martwy, zanim kierowca ruszył, ale sam czyn godny jest potępienia.
To kolejny bulwersujący przypadek w Piotrkowie. Najpierw była głośna sprawa Ciuchci, suczki, którą ktoś pozostawił na torach na pastwę losu. Z przetrąconym kręgosłupem trafiła wówczas na operację do kliniki w Mikołowie. Zaledwie tydzień temu ktoś ponownie porzucił skatowanego psa, tym razem w powiecie bełchatowskim. Niestety Grzybka nie udało się uratować, mimo że zawieziono go do tej samej kliniki.
Maria Mrozińska z piotrkowskiego schroniska dla zwierząt, które o sprawie kota powiadomiła policja, zaszokowana jest bezmyślnością sprawcy. - To nie ludzie, tylko bestie mogły zrobić coś takiego - mówi.
Zwierzęciem zajmowały się pracownice Towarzystwa Budownictwa Społecznego, które dokarmiały go, a nawet nadały mu imię - Klemens. Kiedy w czwartek kot się nie pojawił, nikt nie przypuszczał, co go spotkało. Chwilę później jedna z pań przypadkowo odkryła w internecie jego zdjęcia.
- Zadzwoniły do mnie panie z TBS-u mówiąc, że poznają kotka, bo codziennie do nich przychodził - mówi Maria Mrozińska. - Jedna z nich przyjechała po niego, żeby pochować go na swojej działce - dodaje.
Klemens prawdopodobnie był oswojony, łagodny, dlatego łatwo dał się złapać.
- Tak zwierzę wychodzi na przyjaźni z człowiekiem... - mówi gorzko Mrozińska.
Jak zapewnia Ewa Drożdż z piotrkowskiej komendy policji, prowadzone są czynności prowadzące do ustalenia sprawcy. Podobne czynności prawdopodobnie będą też prowadzone w sprawie Grzybka, ale tu o przekazaniu sprawy policji zdecyduje wójt gminy Kluki.
To tylko kilka przykładów maltretowania zwierząt w ostatnim czasie w naszym regionie. Mrozińska obawia się, że największe tragedie dzieją się w domowym zaciszu, na podwórkach, gdzie nikt niczego nie widzi, albo nie chce widzieć.
- Wczoraj znów przyjęliśmy kotka, któremu ktoś prawdopodobnie przebił skórę drutem kolczastym - mówi z przejęciem.
Wspomina także dwa inne przypadki. Jak opowiada, właściciel katował psa przez tydzień, zanim ten zdechł, w innym pies został przywiązany do drzewa i był bity tylko dlatego, że złapał kurę na podwórku.
- Czy któraś z tych osób pomyślała, że te zwierzęta też czują i cierpią? - pyta smutno Maria Mrozińska.
echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?