W ciągu trzech tygodni w rejonie ul. Topolowej i Mireckiego byli aż trzykrotnie - za każdym razem paliły się plastikowe pojemniki, butelki lub, jak w ostatnią niedzielę, doniczki. Sprawcy lub sprawców nie ma, nie ma też, jak na razie, poszkodowanych - oficjalnie żadna z działających tam firm nie złożyła wniosku o wszczęcie postępowania. Prawdziwymi poszkodowanymi czują się jednak okoliczni mieszkańcy, którzy tak jak kolejnych pożarów boją się trującego, czarnego dymu, jaki wydobywa się z palących się plastikowych odpadów.
- Najgorszy jest ten dym, bo to chemiczne wyziewy - denerwuje się mieszkaniec ul. Topolowej, który tereny po hucie nazywa śmietnikiem - mieszczą się tu m. in. firmy zajmujące się recyklingiem.
Pierwszy pożar wybuchł w Wielką Sobotę - oprócz magazynu i jego zawartości, zapaliły się też komórki okolicznych mieszkańców. - Moja komórka też, ale na szczęście nic się poważniejszego nie stało - opowiada Bartosz Gajewski, który był świadkiem dwóch z trzech akcji strażaków w rejonie dawnej huty.
Jak dodaje, już pierwszy pożar wywołał w ludziach lęk o własne bezpieczeństwo - dookoła są budynki mieszkalne, dalej bloki. Kolejne dwa pożary tylko pogłębiły strach sąsiadów. - Najgorsze, że ten ogień tak łatwo przeszedł ogrodzenie... Te firmy powinny być lepiej zabezpieczone - uważa Bartosz Gajewski.
Marek Skrobek z Państwowej Straży Pożarnej w Piotrkowie przyczynę pożarów także upatruje w słabym dozorze działek firm, prowadzących działalność na gruntach po Hortensji. - Jest duża dostępność do tych terenów, są niewystarczająco zabezpieczone - mówi.
To potwierdza też tezę o podpaleniu jako najbardziej prawdopodobnej przyczynie zdarzeń. Jak dodaje Skrobek, na terenie magazynów, w których gromadzone są odpady, nie ma instalacji elektrycznych, więc nie ma i ryzyka zwarcia. - Pożary szybko zostały zauważone, w nocy ogień mógłby się bardziej rozprzestrzenić - dodaje.
Straż nie wyklucza kontroli przeciwpożarowej w firmach na terenie byłej huty. Częstsze patrole zapowiada też w rejonie ul. Topolowej straż miejska, ale jak zastrzega komendant Jacek Hoffman, strażnicy nie są od pilnowania majątku prywatnych firm.
Dla mieszkańców nie są to wystarczające działania. Jak wyliczają, w zagrożonym pożarami rejonie nie ma hydrantów, a auta zaparkowane wzdłuż obu stron ul. Topolowej utrudniają dojazd strażackiej cysternie. - Podczas akcji panował straszny bałagan - dodaje jeden z mieszkańców i na miejsce zaprasza mieszkającego niedaleko prezydenta Krzysztofa Chojniaka.
Gałązka-Sobotka: kładziemy pacjentów w szpitalu bez uzasadnienia
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?