Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rodzinie zastępczej z Piotrkowa odebrano czworo dzieci. Dlaczego?

Karolina Wojna
Postanowieniem gliwickiego sądu, rodzina zastępcza Małgorzaty i Piotra Magdziaków straciła 4 dzieci. Zdaniem rodziców zastępczych to decyzja krzywdząca dzieci. 
Dzieci zostały umieszczone w innej rodzinie po tym, jak prokuratura wszczęła postępowanie w związku z podejrzeniami stosowania przemocy najmłodszego z rodzeństwa. Opiekunowie zaprzeczają
Postanowieniem gliwickiego sądu, rodzina zastępcza Małgorzaty i Piotra Magdziaków straciła 4 dzieci. Zdaniem rodziców zastępczych to decyzja krzywdząca dzieci. Dzieci zostały umieszczone w innej rodzinie po tym, jak prokuratura wszczęła postępowanie w związku z podejrzeniami stosowania przemocy najmłodszego z rodzeństwa. Opiekunowie zaprzeczają Dariusz Śmigielski
Decyzją sądu, rodzinie zastępczej stworzonej przez Małgorzatę i Piotra Magdziaków z Piotrkowa odebrano czworo dzieci. Toczy się też sprawa o rozwiązanie tej rodziny.

Kolejny akt głośnej sprawy państwa Magdziaków - rodziny zastępczej i kolejny akt dramatu przysposobionej przez nich czwórki rodzeństwa. Tydzień temu, decyzją gliwickiego sądu, pracownicy socjalni i opiekun prawny dzieci, w asyście policji i przy udziale pogotowia ratunkowego, odebrali Małgorzacie i Piotrowi trójkę dzieci. 17-letnia Ewa, 15-letni Adam i 13-letnia Monika przebywają już w woj. śląskim, razem z 11-letnim Michałem (imiona dzieci zostały zmienione). Chłopiec do Gliwic został zabrany rok temu - po wszczęciu dochodzenia w sprawie przemocy, jaką miał wobec dziecka stosować rodzic zastępczy.

Dla dobra dzieci

Trudno sobie wyobrazić to, co się musiało dziać podczas egzekwowania przez pracownika socjalnego i opiekuna prawnego dzieci postanowienia gliwickiego sądu o tzw. zabezpieczeniu dzieci i tymczasowym umieszczeniu ich w rodzinie zastępczej pełniącej funkcję pogotowia opiekuńczego. Krzyki, płacz i histeria dzieci, nerwowy ton, podejrzenie uprowadzenia dzieci, ubliżanie policjantom, nagrywanie interwencji przez osoby postronne, w końcu konieczność wezwania pogotowia ratunkowego, które zabrało dzieci na SOR. Zdaniem Małgorzaty Magdziak, ani policja, ani opieka społeczna nie zwracały uwagi na stan dzieci i nie kierowały się ich dobrem. Jak podkreśla kobieta, w ocenie psychiatry, u którego dzieci były kilka godzin przed wejściem policji, trójka rodzeństwa nie powinna zostać oddzielona od rodziców zastępczych.

Zdaniem opieki społecznej, to rodzice zastępczy i ich znajomi uporczywie utrudniali przekazanie dzieci opiekunce prawnej. - Dzieci są teraz w Gliwicach, całe rodzeństwo jest razem, szczęśliwe i mam nadzieję, że szybko zapomną o tym, co działo się tydzień temu w Piotrkowie - mówi Zofia Antoszczyk, dyrektor MOPR w Piotrkowie.

Wersje obu stron mocno się różnią, choć i rodzice, i pracownicy socjalni, powołują się na dobro rodzeństwa. Ten sam argument leży u podstaw decyzji Sądu Okręgowego w Gliwicach, przed którym toczy się postępowanie apelacyjne o rozwiązanie tej rodziny zastępczej. Po pojawieniu się zarzutów znęcania się nad 11-latkiem, sąd wydał postanowienia o tymczasowym (do czasu prawomocnego wyroku w procesie apelacyjnym) o umieszczeniu najpierw Michała, a teraz pozostałej trójki, w rodzinie zastępczej pełniącej funkcję pogotowia opiekuńczego.

- Postanowienia o udzieleniu zabezpieczenia nie podlegały pisemnemu uzasadnieniu i zaskarżeniu, są prawomocne - informuje sędzia Tomasz Pawlik, rzecznik Sądu Okręgowego w Gliwicach. - Według moich informacji zostały wykonane - dzieci wydano rodzinie zastępczej pełniącej funkcję pogotowia opiekuńczego.


Gdyby było źle, to by się skarżyły

Pierwszy do Gliwic pojechał Michał. Chłopiec został zabrany 23 listopada, prosto ze szkoły. Tam miał powiedzieć o stosowaniu wobec niego przemocy. - Tak nam przekazano, ale czy tak było w rzeczywistości - rodzice mają wątpliwości. Odrzucają też podejrzenia o przemoc, ale Prokuratura Rejonowa w Piotrkowie, w toku prowadzonego postępowania, postawiła panu Piotrowi zarzut znęcania się nad 11-latkiem. Mężczyzna się nie przyznał. - A do czego się miałem przyznać? - pyta.

Jak opowiadają oboje rodzice, chłopca nie widzieli od tego dnia. Wcześniej jednak, jak podkreślają, ani on, ani pozostałe rodzeństwo, nie skarżyli się, że jest im źle w domu Magdziaków. A, jak zaznacza pani Małgorzata, mieli taką możliwość, zwłaszcza najstarsza Ewa, która nie tylko jako jedyna nie ma orzeczenia o niepełnosprawności, ale korzysta też z internetu, ma Facebooka, sama porusza się po mieście.

- Gdyby coś się działo, byście z nami nie rozmawiali, ona sama by do was poszła - mówi. Na swoją obronę Magdziakowie mają także postanowienie Sądu Okręgowego w Piotrkowie, który uznał, że decyzja o zabraniu Michała do pogotowia była pochopna. - Sąd uznał, że zabranie Michała było przedwczesne - zaznacza Aleksandra Chmiel, pełnomocnik rodziny ds. urzędowych.

Jak dodaje, zaraz po korzystnym postanowieniu, MOPR w Piotrkowie i PCPR w Gliwicach, miały zasypać sąd kolejnymi wnioskami i opiniami świadczącymi na niekorzyść rodziców zastępczych.

Skarga goni skargę

W PCPR w Gliwicach nikomu nie trzeba tłumaczyć, o jaką sprawę się dopytujemy. 10-osobowa rodzina Magdziaków (oprócz czwórki rodzeństwa, Magdziakowie mają troje swoich dzieci i jedno adoptowane) o wiele spraw toczyła spory z ośrodkiem - od kwestii domu w miejscowości Sieroty, gdzie mieszkali na Śląsku, po zastrzeżenia opiekunki prawnej czwórki rodzeństwa. Małżeństwo ma swoje argumenty, a w ślad za nimi szereg pism i skarg, m.in. na działania opiekunki prawnej dzieci. Czego dotyczą? Że kobieta nie widywała się z dziećmi od czasu ich przeprowadzki do Piotrkowa, że opóźniła zapisanie dzieci do szkoły, że wstrzymywała przekazywanie pieniędzy, m.in. świadczeń pielęgnacyjnych, że przetrzymała dowód tymczasowy Ewy, która z tego powodu miała utrudniony klasowy wyjazd za granicę.

Podobne uwagi posypały się pod adresem piotrkowskich pracowników socjalnych, którzy mieli „nadmiernie” kontrolować rodzinę. Pracownicy socjalni niechętnie odnoszą się do tych zarzutów, choć swojego czasu sprawa stanęła nawet na sesji rady miasta - tam dyskutowano m. in. kwestię finansowania przez miasto obiadów dla rodzeństwa. Jak wyjaśniała podczas sesji dyrektor ośrodka, propozycja MOPR spotkała się z ostrym sprzeciwem i podejrzeniami, że... fundowanie przez gminę obiadów to krok w kierunku wykazania, że dzieci trzeba odebrać.

Uprowadzenie dzieci i zapach alkoholu...

Wysoki dom otulony bluszczem, jeden z wielu na Wierzejach. To tu, od 2008 roku mieszka rodzina Małgorzaty i Piotra Magdziaków. Pochodzą z Piotrkowa, ale przez kilka lat mieszkali na Śląsku, gdzie przygotowywali się utworzenia rodzinnego domu dziecka. Ich historia była bardzo głośna i kontrowersyjna. Na odnowienie i urządzenie budynku zbierano fundusze w Wielkiej Brytanii, ale jak się później okazało, Magdziakowie musieli z całą rodziną opuścić posesję.

Zamieszkali na Wierzejach i właśnie tam, 29 września ok. godz. 13.30 zapukał pracownik socjalny, opiekunka prawna dzieci i dwóch policjantów. W domu była tylko Aleksandra Chmiel, bo Magdziakowie pojechali do Warszawy do psychiatry. Jak opowiadają, kondycja dzieci była niepokojąca po tym, jak miały zacząć się pakować.

- W nocy już wiedzieliśmy, że podejmiemy pewne czynności - tłumaczy pani Małgorzata.

Policjanci odeszli z kwitkiem, ale wrócili. Dzieci nadal nie było, bo... pojechały do babci. Pani Małgorzata podjęła taką decyzję, bo jak tłumaczy, policjanci, po tym, jak pani Aleksandra zapewniła ich, że dzieci są bezpieczne, mieli „odstąpić od czynności”. Stąd o wyznaczonej przez sąd godzinie w domu na Wierzejach była tylko Aleksandra Chmiel i znajomi, wezwani jako świadkowie. Tym razem policjanci przyszli już z informacją, że prowadzą czynności w związku z uprowadzeniem dzieci. Magdziakowie zaprzeczają, ze utrudniali wykonywanie czynności, dlatego wskazali adres babci. To tam doszło do wielkiej awantury, która skończyła się wezwaniem karetki do dzieci oraz oskarżeniem jednego z biorących udział w interwencji policjantów o to, że... znajduje się pod wpływem alkoholu.

Zapach alkoholu miała poczuć Aleksandra Chmiel. Jak opowiadają Magdziakowie, wskazany przez nią naczelnik wydziału wywiadowczego po zwróceniu uwagi ściszył głos, a potem wycofał się do karetki. Wersja policji jest nieco inna - jak wyjaśnia Ilona Sidorko, oficer prasowy KMP w Piotrkowie, to „rodzina nie chciała współpracować z pracownikami opieki, a wręcz przeciwnie: była agresywna i ubliżała policjantom podważając wyroki sądu”.

Potem wersje się zbliżają - po północy Piotr Magdziak skończył składać zawiadomienie w sprawie stanu naczelnika, a ok. godz. 2 w nocy funkcjonariusz został przebadany na obecność alkoholu. Dlaczego dopiero wtedy? Naczelnik wcześniej... zniknął. Jak się okazało, źle się poczuł i został na SOR.

Badanie wykazało, że był trzeźwy. Jednak, decyzją komendanta KPM w Piotrkowie wobec naczelnika wszczęto postępowanie dyscyplinarne w związku z tym, że samowolnie oddalił się z miejsca pełnienia służby...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najlepsze atrakcje Krakowa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na piotrkowtrybunalski.naszemiasto.pl Nasze Miasto